Minęły cztery miesiące od ataku Marcusa. Cztery długie, bezlitosne miesiące, które zniszczyły wszystko, co było mi bliskie. Wszystko, co kiedyś znałam, co uważałam za moje życie. W tym czasie Oaza stała się moim domem, choć nadal czułam, jakbyśmy wszyscy byli tylko gośćmi, tymczasowymi mieszkańcami w tym wciąż nieprzewidywalnym świecie.
Teraz, kiedy nie było już Marcusa, kiedy jego armia została pokonana. Oaza stała się miejscem spokoju. Znowu zaczęliśmy żyć, choć nie do końca. Nadal czuliśmy w sobie ból, który zostawiły po sobie utrata Nicole i ojca. To, co przeżyliśmy, to, co straciliśmy, nie dawało się tak łatwo zapomnieć. Czas nie leczył ran, a jedynie dawał przestrzeń, by z nimi żyć.
Dziś, jak każdego dnia, szłam do grobu Nicole i ojca.
Słońce świeciło wyraźnie, a powietrze było ciepłe i spokojne. Otaczała mnie cisza. Cisza, która wcale nie była przygnębiająca, ale pełna jakiejś dziwnej harmonii. Oaza wyglądała pięknie. Tereny, które kiedyś były pełne zniszczenia, teraz odzyskiwały swój dawny blask. Drzewa rozkwitały, trawa była zielona, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów. Pomiędzy nimi biegły dzieci. Bawiły się, krzycząc wesoło, a ich śmiech niósł się daleko, rozpraszając ciszę.
Pod szpitalem i głównym budynkiem Oazy życie toczyło się normalnie. Ludzie zajmowali się swoimi obowiązkami, odbudowywali, pielęgnowali to, co ocalało. Kilka osób pracowało w ogrodach, sadząc zioła i warzywa, które miały zapewnić nam jedzenie na nadchodzące miesiące. Było słychać szum wody w pobliskim strumieniu i śpiew ptaków, które wróciły do tych okolic po wielu miesiącach ciszy.
Każdy dzień w Oazie zaczynał się od nadziei na lepsze jutro. Codziennie stawaliśmy na nogi, próbując zbudować coś nowego, lepszego. Ale ja wiedziałam, że w moim sercu nic się nie zmieni. Żadne z tych postępów nie sprawi, że poczuję się lepiej. Oaza była piękna, ale była też pusta. Pusta bez Nicole. Pusta bez ojca.
Szłam powoli, nie spiesząc się. Czułam każdy krok, jakby chciał wbić się w ziemię, jakby nie chciał mnie stąd zabrać. W końcu dotarłam do miejsca, gdzie ich pochowałam. To było miejsce, w którym czułam się najbliżej ich dusz. Na wzgórzu, otoczone kwiatami, z dala od reszty Oazy, które nie rozumiały mojego bólu. To była moja przestrzeń, moja chwila, moja cisza.
Uklękłam przy grobach. Na kamiennych płytach, które były jak marmurowe pamiątki, wyryte były ich imiona – Nicole i William. Złapałam za zimny kamień, czując jego chłód przez moje dłonie.
-Cześć, Nicole…– powiedziałam cicho, jakby wciąż nie mogłam uwierzyć, że jej tu nie ma. -Cześć, tato…- Wiem, że tego nie usłyszycie, ale… muszę wam o czymś opowiedzieć. Może wtedy poczujecie się bliżej.
Patrzyłam na ich groby, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia. Wspomnienia z czasów, kiedy jeszcze wszyscy byliśmy razem. Wspomnienia, które teraz były tylko obrazami, zatarte przez czas, przez ból. Nicole, której zawsze ufałam, której śmiech wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Mój ojciec, który był moim przewodnikiem, moim nauczycielem, a ostatecznie kimś komu przestałam ufać.
Czasami, pośród tej pustki, czułam ich obecność. Jakby patrzyli na mnie z góry, jakby chcieli, żebym szła dalej. Być może oni byli teraz w lepszym miejscu. Ale ja… ja wciąż tutaj byłam, próbując ułożyć sobie życie na nowo.
-Wiesz, Nicole… Czasem czuję, że cię zawiodłam. Mogłam zrobić więcej, mogłam ochronić cię, ale nie zdążyłam. I teraz… teraz tu jestem. Siedzę przy twoim grobie, próbując wytłumaczyć sobie, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Tak bardzo pragnę cię zrozumieć, żeby móc zaakceptować to, co się stało.-Poczułam, jak serce mi się ściska. Słowa były za małe, za słabe, by oddać całą tę tęsknotę, ból, który miałam w sobie. Oparłam czoło na kamiennej płycie. Łzy zaczęły płynąć. Wciąż nie mogłam przestać płakać, choć minęły już cztery miesiące. Moje ciało było już zmęczone, ale serce wciąż było pełne niekończącej się pustki.
-Tato… nie wiem, jak żyć bez ciebie. Bez twojej obecności, bez twojego głosu. Bez tych wszystkich lekcji, które mi dawałeś. Tego wszystkiego, czego mnie nauczyłeś. Tak bardzo mi cię brakuje… Nie wiem, jak mam stawić czoła temu światu. Jak mam go naprawić. Jak żyć w tym świecie bez was.-
Zatrzymałam się na chwilę, starając się złapać oddech. Z oczu wciąż płynęły łzy. Byłam tak pogubiona, że czułam, jakby moje serce nigdy nie miało się już złączyć z resztą mnie. Oaza była piękna, ale ja byłam pusta.
Poczułam nagle ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Parka, stojącego tuż obok mnie. Jego obecność była cicha, ale jak zawsze pełna zrozumienia. Nie musiał nic mówić. Wiedział, co czuję. Wziął moją dłoń, delikatnie, jakby bał się mnie zranić.
-Nie jesteś sama, Amy. Pamiętaj, że nie jesteś sama. Zawsze tu będę.-
To był moment, w którym poczułam, jak część mnie się rozluźnia. Czułam jego obecność jak ciepło, które otulało mnie w tej zimnej ciszy. Poczułam coś, co nie było ani smutkiem, ani bólem – to było coś, co mogło stać się nadzieją. Przez chwilę poczułam, jakbym miała przy sobie nie tylko Parka, ale także Nicole i ojca. Ich obecność była tu, w tej ciszy, w tej chwili, jakby byli tuż obok mnie.
-Dziękuję… – wyszeptałam.
I wtedy, przez moment, poczułam, że może wszystko nie jest jeszcze stracone. Może rzeczywiście jest nadzieja, może naprawdę jeszcze coś mogę zrobić. Może przeszłość nie będzie już całkowicie rządzić moim życiem.
Ale na razie byłam tu. Siedziałam przy grobach, patrzyłam na spokój Oazy, na dzieci bawiące się, na naturę, która wokół mnie kwitła. I wiedziałam, że choć to wszystko było piękne, to jednak nie będzie takie same bez Nicole, bez Ojca. Ale nie mogłam przestać wierzyć, że ich pamięć będzie ze mną na zawsze. Nikomu nie powiedziałam o tym, kto stoi za rozprzestrzenieniem wirusa na świecie.
CZYTASZ
Black Mist
ActionAmy i Nicole, dwie młode siostry, zostają uwięzione w bunkrze, który miał być dla nich schronieniem przed światem ogarniętym śmiertelną epidemią. Ich ojciec, wybitny naukowiec, obiecuje im bezpieczeństwo, zapewniając, że na zewnątrz czai się tylko ś...