Do kawiarenki wszedł ten świr, którego spotkałam pod sklepem. Szybko dałam nura pod stolik.
- Co robisz? - spytał Henry. Naszczęście się nie domyślił.
- Telefon mi wypadł.
- Ale twój telefon leży na stoliku.
- Mam dwa!
- Nie chcesz mnie poinformować to nie. Ale chciałaś mi o czymś powiedzieć zanim... Do knajpki wszedł ten chłopak... Aha... Już rozumiem...
- Nie rozumiesz! - złapałam go i wciągnełam pod stolik. - On jest dziwny!
- Dziwny?
- Nie zrozumiesz!
- Wytłumacz mi.
- Nie moge...
- Dlaczego?
- Bo jesteś facetem! To są...
- "Babskie sprawy"?
- Właśnie. A teraz idź go czymś zajmij, a ja sprubuje wyjść nie zostając zauwarzona.
- Dobra...
Henry podszedł do niego i zagadał go. Szybko wymknełam się z kawiarenki. Odetchnełam z ulgą. Spojrzałam za siebie, żeby się upewnić że mnie nie zauwarzył i nie poszedł za mną. Odwróciłam wzrok. Zobaczyłam czarne volvo pędzące prosto na mnie z wielką prędkością.
- Uważaj! - to ten głos...
Nie zdążyłam spojrzeć w jego strone. Podbiegł do mnie i odepchnął na bok. Zawadziłam o krawędź maski i walnełam w drzewo z wielką siłą. On przeleciał nad samochodem obijając go całego i tłucząc mu całą, przednią szybe. Samochód walnął w lampe, kilka metrów od kawiarenki.
Wszystko mnie bolało. Z trudem podniosłam głowe i spojrzałam na mojego wybawce. Był nieprzytomny. Obok niego był jakiś facet. Dopiero teraz zoriętowałam sie, że całe zajście widziała Ruby. Klęczała obok mnie i coś do mnie mówiła... Nie zrozumiałam całości... To było coś w stylu "słyszysz mnie?"... Ludzie w kawiarence zoriętowali się co się stało i wybiegli na ulice. Ostatnie co usłyszałam to syreny i krzyk Henrego.
***
Obudziłam się w szpitalu. Obok mnie siedział, a raczej spał Henry. Spojrzałam na zegarek. Było wpół do dwunastej w nocy.
Prawa ręka była całe w opatrunkach. Głowe też miałam zabandarzowaną. Mimo tylko tych kilku opatrunków wszystko mnie bolało. Niespodziewanie do sali weszła Ruby.
- Jak się czujesz? - zapytała siadając z boku łóżka.
- Bywało lepiej. A ty co tutaj robisz?
- Cały czas tu byłam i Henry też. Gdy się zrobiło późno chciałam go zabrać do domu, ale się uparł że zostaje.
Prubowałam sobie przypomnąć co się stało, ale jedyne co pamiętam to tylko ten głos...
- A tak właściwie, co się stało?
- Jakiś wariat chciał cie potrącić. Miałaś szczęście, że...
- Był tam ten blondyn... - dokończyłam zamyślona. Prubowała stłumić hihot, ale jej to nie wyszło.
- Co?
- Czy mi się wydaje, czy ty się zakochałaś?
- Ja... - nie mogłam zaprzeczyć. Po części to prawda... - Nawet nie znam jego imienia... Tylko raz go widziałam. Pewnie i ostatni... Uratował mi życie, a ja nie będe mogła mu podziękować... Musze go zobaczyć. Musze się upewnić, że on żyje. - siadłam na łóżku i chciałam wstać, ale Ruby mnie powstrzymała.
- Co ty robisz?!
- Musze go zobaczyć!
- Nie możesz wstawać!
- Przezemnie prawie zginął. Albo już nie żyje! Gdyby nie ja nie doszło by do tego!
- Spokojnie. Znajde go i powiem ci co z nim. Okey?
- Dobra... - zgodziłam się i położyłam na łóżku.
Wszystko mnie bolało. Nie potrzebnie wstawałam. Ale ja musze wiedzieć co z nim jest...
Czekałam, i czekałam, i czekałam, i tak mi zleciały dwie godziny. Po dwóch godzinach przyszła Ruby. Chyba nie było najlepiej...
- I co? - zapytałam.
- Nadal jest nieprzytomny. I ma ciężkie obrażenia. Pielęgniarka mówi, że to cód że jeszcze żyje...
- Co ja narobiłam...
- Nie przejmuj się... To nie twoja wina... To wina tego wariata, który chciał cie potrącić. Nie obwiniaj siebie tylko jego.
Cieszyłam się, że mam przy sobie kogoś takiego jak Ruby.
- A co z tym wariatem? Wiadomo kto to? - zapytałam. Jak dowiem się kto to, to będzie błagał o śmierć.
- Nie złapali go. Od razu po wypadku opuścił auto i uciekł. Ale nie martw się. Daleko nie ucieknie. Jest ranny.
- I dobrze! Niech się wykrwawi na śmierć! - przez przypadek obudziłam Henrego.
- Żaklina? Nareszcie się obudziłaś! - rzucił mi się na szyje. Ała...
- A...
- Przepraszam!
- Nic nie szkodzi... I tak mnie wszystko boli...
- Widziałaś kto chciał cie potrącić? - zapytała Ruby. - To by pomogło.
- Nie... Ja nie...
- Ty nie?... A kto?
- Ten blondyn...
- On tu jest?! - krzyknął Henry i szybko wybiegł z sali.
- Henry! - krzykneła Ruby.
Nagle do sali wszedł młody mężczyzna. Miał czarne krutkie włosy i ciemne, zielone oczy. Ubrany był w czarną bluze i czarne spodnie. Przy pasku miał odznake szeryfa. Więc to szeryf.
- Jestem szeryfem. Moge ci zadać pare pytań?
- Przykro mi. Ja nic nie widziałam.
- Tego się spodziewałem... A nie domyślasz się kto by mógł to zrobić.
- Pani burmistrz. - powiedziałam bez zastanowienia. Teraz do sali weszła kobieta.
Miała pofalowane, blond włosy i niebieskie oczy. Czerwoną skurzaną kurtke, niebieskie jeansy i biało-błękitny T-shert. Też miała odznake, więc też była szeryfem.
- Pani burmistrz ma swój charakter, ale ma też alibi. - kurcze w tym mieście nie było ani jednego sztywniaka. No... Paza panią burmistrz.
- Byłaś? - zapytał szeryf zwracając się do niej.
- Nadal nieprzytomny. Podobno jest coraz gorzej. Nikogo nie wpuszczają. Nie wiadomo czy przeżyje... - powiedziała do niego szeptem, ale ja i tak to usłyszałam.
- Kto? - czy oni mówili o tym blondynie? Wymienili ze sobą spojrzenia.
Szeryf wyszedł, zabierając ze sobą Ruby, która stawiała opór ale wkońcu uległa. Została tylko ta kobieta. Troche się przeraziłam. Uważnie śledziłam każdy jej ruch. To nie może być prawda! Oni mówili o kimś innym! Nie o nim!
- Słuchaj... - łzy mi napłyneły do oczu. Czułam co chce powiedzieć. - Twój kolega... No... Nie miał tyle szczęścia...
- Co z nim?
- Lekarze mówią, że powinień już nie żyć. To cód, że nadal żyje...
- Ja musze go zobaczyć... Prosze...
- Dobrze... Zaprowadze cie do niego. Ale nikogo nie wpuszczają do środka.
- Wystarzczy, że go zobacze...
