- Nie wiem.
- Wiesz, wiesz... Tylko powiedzieć nie chcesz. Szkoda... Będe musiał cię zabić...
- Naprawde nie wiem... - nie wiem gdzie jest Troy. Odsunął pistolet od mojej głowy, usiadł obok mnie i pogłaskał po włosach.
- A może zapomniałaś? To ci powinno odświeżyć pamięć. - poczułam jak prąd przeszywa moje ciało. Zacisnełam zęby, ale po chwili poddałam się i krzyknełam z bulu. Póścił mnie, a ja zsunełam się na ziemie.
Klęknął przy mnie i odgarnął włosy z mojej twarzy. Nie miałam siły stawiać oporu. Musiałam mu powiedzieć...
- Teraz pamiętasz?
- Luke... Jest w więzieniu.
- A Agi?
- Nie... Nie wiem. - wyjąkałam, drżącym głosem.
- Czyżby?... Może jeszcze sobie przypomnisz? - wyciągnął ręke w moją strone. Nie moge wydać Troy'a! Luke jest zamknięty i narazie nic mu nie grozi. Muszę coś wymyślić. Nie jestem elfem, albo kimś kogo od dziecka szkolono do tortur! Jestem tylko człowiekiem.
- Nie! On... Już od dawna jest w Londynie... Ojciec go tam zabrał. - przecież miałaś skłamać idiotko!
- Trudno. Później go znajde. Mam teraz ważniejsze sprawy.
- Jakie?...
- Chciałabyś wiedzieć co? - zmusiłam się, żeby usiąść.
- Podobno mam wścibską naturę.
- Lepiej uważaj komu zaufasz następnym razem. - po tych słowach zniknął.
Do domu wpadł Henry.
- Nie uwierzysz!!... Czemu siedzisz na podłodze?
- Nie ważne...
- Gold...
- Przywrócił magię? - widząc jego mine, wiedziałam co zaraz powie. "Skąd wiesz?" - Powiedział mi o tym, kiedy przyszłam do niego wyjaśnić sprawę komandosów, (albo FBI, co za różnica) którzy zamkneli Luke'a.
- Co!? - ups. Troszke za dużo powiedziałam.
Chcąc, nie chcąc, musiałam mu to wyjaśnić. Henry to uparte dziecko i nie odpuści dopuki nie uzyska ustalonego celu. Zaczełam od początku. Bez zbędnych szczegółów. W tym wypadku "szczegóły" to uwodzenie tłustego grubasa, przez Lirę. A, no i jeszcze to jak "macałam" włosy Luke'a i to jak mnie pocałował.
Po tym jak mu wszystko wytłumaczyłam, zrobiłam dwie porcje kakałka i włączyłam telewizje.
Zaczynałam się obawiać o Lirę. Miała być dzisiaj rano. Jest około jedynastej, a jej ciągle nie ma...
#Troy
Biegne przez las od kilku minut. Nagle potknąłem się o coś i upadłem na ziemię.
Zaczeło mi się kręcić w głowie. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa, aż wkońcu zemdlałem.
***
Gdy otworzyłem oczy, oślepiły mnie białe światła, sufit, oraz ściany, które dawały mocny blask.
Podniosłem się i zoriętowałem się, że jestem w szpitalu. Co ja tu robię?
- Troy?... - spojrzałem w bok.
- Lira? Co ty tu robisz?
- Wpadłam pod auto... - faktycznie, była cała poobijana i chyba skręciła lewą kostke.
- A ja wyskoczyłem z auta. - uśmiechnąłem się razem z nią. - Skąd się tu wziąłem?
- Twój ojciec cię przyniósł, ale później musiał pójść do biura.
Po godzinie zjawił się mój ojciec. Rozmawiał przez telefon, ale kiedy mnie zobaczył po chwili zakończył rozmowę.
- Wiesz dlaczego tu leżysz. Gdyby nie tamten wariat, nie wyskoczyłbyś z pędzącego auta.
- Ten wariat to mój brat! Stary... - przerwał jej, zaciągając zasłonę dzielącą mnie i Lire. Napewno nas nie usłyszy...
- Wszyscy twoi znajomi są tacy?
- Dobra wyjade do tego Londynu, ale pozwolisz mi się pożegnać z moimi znajomymi.
- Niech będzie...
- Z Lukiem też. - westchnął.
- Nie sądze, żeby to był dobry pomysł...
- To następnym razem wyskocze z samolotu! - warknąłem.
- Okey. Masz dwa dni. Za 5 minut będziesz miał wypis.
Lira musiała jeszcze troche zostać w szpitalu, więc najpierw z nią postanowiłem się pożegnać.
- Cześć... - powiedziała półgłosem.
- Do zobaczenia w Śródziemiu. Obiecałem, że wróce, a ja dotrzymuje obietnic.
- Ale kiedy? Za rok? Dwa?
- Nie ważne kiedy... Ważne, że wrócę. Arwena i Eldarion mogą czekać wieki. Ty i Luke też. - przytuliliśmy się na koniec.
Teraz jadę do Luke'a. Bez problemu załatwiłem wizytę sam na sam, bez gliniarzy. Gdy wszedłem do sali blondyn miał okulary przeciwsłoneczne. Usiadłem naprzeciwko elficzka.
- Hej... Po co ci te okulary?
- Aa... Tak jakoś.
- Wiem, że wiesz, że ja wiem, że wiesz, że wiem kiedy kłamiesz, więc wiesz, że wiem, że kłamiesz.
- Wiem. - przyznał niechętnie.
- To zdejmuj je. - zrobił to co powiedziałem. Jego lewe oko było podbite.
- Co ci się stało?!
- Szkoda, że ich nie widziałeś.
- Ich? Najlepiej wytłumacz mi to od początku.
Powiedział mi o tym jak koleś, chciał go pobić za pierwszym razem, ale jakiś chłopak mu pomógł. Potem ten sam facet i jego pięciu kolesi, znowu go złapali, ale poradził sobie sam.
- Dostałem od niego w oko, zaco oni... Nie ważne. Ten co mnie wtedy zepchnął z ławki i przy okazji podbił oko, ma problemy z ręką. Troszkę mu ją wykręciłem. - uśmiechnął się niewinnie. - A co tobie jest?... - zapytał.
- Mi?... Wydaje ci się.
- Słuchaj ja nie wiem kiedy kłamiesz, więc mam nadzieje, że powiesz mi prawdę.
- ZadwadnijadędoLondynu. - powiedziałem najszybciej jak mogłem.
- Co!? Ale... Nie możesz!?
- Muszę. Mój ojciec...
- Jest walnięty.
- To nie on wysłał sześciu kolesi do szpitala.
- Nie do szpitala...
- Od razu do kostnicy? - zażartowałem.
- Twojego ojca bym tam wysłał. - odparł posępnie.
- Takie groźby są karalne...
- Mi i tak już nie zaszkodzą.
- Ej! Gdzie ta wiecznie uśmiechnięta gęba, którą pamiętam u elficzka?! Nie ma się co smucić! Za rok impreza, nie?
- No...
- Koniec wizyty. - oznajmił strażnik wchodząc.
- Nara, blondas.
- Bye forever.
