#Luke
Znowu ją pocałowałem i znowu nie zaareagowała. Trudno.
W pace nie jest, aż tak źle. Mogło być gorzej. Ale mój "współlokator" mógł być lepszy. To jakiś... Japończyk. Albo hińczyk. Skośne oczy, żółtawa karnacja. Nie żebym był jakimś rasistą, tylko że z nim ni jak sie dogadać! Gada po hińsku! Chyba. Zaraz... Prawdopodobnie jest hińczykiem.
Teraz sobie leże na ławce, z zamknętymi oczami i opalam się.
- To moja ławka. - usłyszałem męski głos. Uchyliłem oko i zobaczyłem napakowanego, łysego faceta. Zamknąłem znudzony oko. Mimo tego, że mam siedzieć tu tylko rok, prezes napewno dopilnuje żebym nigdy z tąd nie wyszedł.
- Odsuń się, zasłaniasz mi słońce. - zapchnął mnie z ławki, złapał za moją skurzaną kurtke (tak, w tym więzieniu nosiło się własne ciuchy) i zaciągnął pod ściane. Gdzie strażnicy? Nie było ani jednego gliniarza. Dwóch podobnych facetów przycisneło mnie do muru. Szykował się żeby zadać cios.
- Trzech na jednego? - odezwał się męski głos. Razem z kolesiem spojrzałem kto to.
Zboku stał chłopak. 17-latek? Miał czarne włosy i ciemno-zielone oczy. Obok niego stała francuska. Ładna francuska. Miała rozuszczone włosy ombre po pas i szare oczy.
- A ty co się wtrącasz? Lepiej odejdź, bo też oberwiesz! - warknął w jego strone. Chłopak chyba się troche przestraszył, ale zerknął na mnie i zachował spokój.
- Chcesz siedzieć kolejne 5 lat? W ten sposób nigdy stąd nie wyjdziesz. - koleś podszedł do niego.
- Głupi ćpun nie będzie mi rozkazywać! - po tym dał mu z liścia. Ci dwaj faceci puścili mnie i odeszli.
- Doigrasz się. - powiedział mijajac mnie i popychając na ściane.
Poszedłem w swoją strone, a ci dwaj podbiegli do mnie i staneli przede mną.
- Jako pierwszy się mu postawiłeś.
- Dajcie mi Nobla i się odczepcie. -
warknąłem. Okey, nie było to zbyt miłe, ale nie mam zamiaru zawierać znajomości w pudle. Poza tym nie miałem chumoru i ten koleś się doczepił... Chciałem ich minąć, ale zagrodził mi droge.- Ej! On ci teraz nie odpuści. Nie możesz tak poprostu olać sprawy!
- Założysz się?
- Nie! Słuchaj...
- Czekaj, czekaj... Zamierzasz mi mówić co mam robić? Jak to było?... "Głupi ćpun nie będzie mi rozkazywać"! - minąłem go bez problemu. Nie poszedł za mną i nie próbował mnie dogonić.
Postanowiłem pogadać z moim wspólokatorem w celi. Półleżałem na łóżku, a on czytał jakąś hińską książke.
- Co czytasz? - spojrzał na mnie dziwnie.
- Nid wyf yn deall. - po jakiemu to gada? Nid... Hmm... Nie? Deall, kojarzy mi się z Death. Nie... coś tam. Śmierć? Wyf yn... Wi dzi... Widze? Nie widze śmierci?
- Ja też nie.
- Yr wyf Hungo. - pokazał dłonią na siebie. - A chi? - przedstawił się? Hungo...
- Ja. Luke. - wskazałem na siebie. Fajnie się z nim rozmawiało.
- Luke...? - pokiwałem głową. - Enw Strange. - nowa... Strategia? O czym on gada!? Nagle mnie olśniło.
- Ucieczka? - uśmiechnąłem się.
- Rydych yn rhyfedd... - nie mam pojęcia co to znaczy. Rydel na rożnie?
- W sumie to głodny jestem. Taki rydel nie byłby chyba zły... Masz?
- W sumi to guodni i...estem? - ???
- Ja też...
- I...a tesz. - zaczął powtarzać, czy jak?
- Stół z powyłamanowymi nogami. - Hehe. Powtórz to.
- Sztu z powy...powylam...powyl...nagami. - fajnie to u niego brzmiało. Wszystko brzmiało fajnie z tym jego japońskim akcentem.
- Ząb zupa zębowa, dąb du. zupa dębowa.
- Zob zupa zelbowa, domb duzupa denbowa. - ale fajna zabawa.
#Troy
- Dałem ci wszystko... - kazanie ojcowskie rozpoczęte. - Wszystko co tylko chciałeś. Teraz mogę jeszcze więcej. Tylko...
- Mam zapomnieć o przyjacielu.
- Ten blondas...
- Luke.
- W Londynie będzie mnóstwo takich jak on. - jasne... Bo w Londynie co drugi mieszkaniec to elf. - I ładne dziewczyny... - A Arwena nie jest ładna? - A później... Francja? Hiszpania? A może Włochy?
- Nie! Mam tego dosyć! Mam prawo decydować o moim życiu, a ty nie możesz mi niczego zabronić! - a potem... Wyskoczyłem z auta jadącego ze 150 km/h. Kolejna sztuczka, której nauczył mnie Luke.
Usłyszałem krzyk ojca. Kiedy wszysko przestało się kręcić, a przynajmniej zwolniło. Zerwałem się na nogi i pobiegłem w strone lasu. Na szczęście była to zwykła droga, a nie autostrada.
#Żaklina
Obudziłam się na kanapie. Usnełam około 4 nad ranem, a jest... 9:00!? O, pilot leży obok mnie. Ja go na pewno nie podniosłam. Mówiłam, że wróci jak zapasy "Danio" się mu skończą.
- Jednak wróciłeś... - powiedziałam do niego.
- Owszem... Ale nie po ciebie. - poczułam lufe przy mojej głowie. Zerknełam kto to. To James... - Gdzie oni są?