Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego co się stało. Spodziewałam się krzyków, bójki, nawet tego, że to ja dostanę w twarz. Naprawdę spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że Jamie jedynie się skrzywi i wyniesie Cama z tego klubu na swoich barkach.
Biegłam za nimi po schodach, co chwilę się potykając lub będąc potrącaną przez inne osoby. Choć w moich żyłach buzowała adrenalina i świadomość, że jeżeli za chwilę nie opuszczę klubu to zginę i tak bałam się tego co się stanie kiedy już się wydostaniemy. Bałam się reakcji Jamiego. Nie rozumiałam jak Cam mógł mu powiedzieć! Przecież się umówiliśmy!
Przy wyjściu na zewnątrz ktoś popchnął Jamiego, a on nie mogąc utrzymać równowagi upadł na twardy i szorstki asfalt. Cam spadł z jego barków i uderzył głową o chodnik. Wstrzymałam oddech nie wiedząc co mam zrobić. Do kogo powinnam podbiec? Jamie uniósł się na łokciach, potrząsnął głową i ciężko się podniósł. Podeszłam do niego i chciałam dotknąć, ale moja ręka zamarła w połowie drogi. Nawet na mnie nie spojrzał kiedy zapytałam czy nic mu nie jest. Znów podniósł Cama i ruszył biegiem w stronę lasu, a ja zaraz za nim.
Znów zostaliśmy sami. Znów musieliśmy uciekać. Znów nie mieliśmy dachu nad głową. Cała historia się powtarzała, a w mojej głowie głośno dzwoniła myśl, że to tylko i wyłącznie moja wina. W ciągu tych kilku miesięcy popełniłam tyle błędów, podjęłam tyle złych decyzji. Żadna z tych rzeczy nie powinna się stać.
Biegliśmy długo. Bardzo długo. Kiedy w końcu zwolniliśmy było już ciemno, zaczął padać śnieg. Na szczęście nie było słychać już ryku tych dziwnych ptakopodobnych maszyn, spadających bomb ani jęków umierających. Na nieszczęście znajdowaliśmy się w środku ogromnego świerkowego lasu i nie mieliśmy gdzie spędzić nocy. Temperatura wahała się w okolicach zera, a zacinający śnieg i lodowaty wiatr odejmowały kolejne kilka stopni. Jamie w końcu się zatrzymał, brutalnie zrzucił Cama na ziemię usłaną cienką warstewką śniegu i wplótł palce we włosy. Cam jęknął głośno i odwrócił się w moją stronę. Zauważyłam, że na jego czole znajdowała się spora rana, z której cienką stróżką spływała ciemno czerwona krew. W mojej głowie pojawiało się pytanie kiedy to się stało. W wyniku zderzenia z chodnikiem czy też w chwili zderzenia z ziemią? Podniosłam swój wzrok na Jamiego, który wciąż szarpał swoje włosy i klął pod nosem. Podeszłam do niego niepewnie i położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! - warknął i strzepnął moją rękę. Cofnęłam się spłoszona, a on uderzył pięścią w drzewo. - Jak mogłaś?! - Jego wzrok miotał błyskawice, ale za tym gniewem kryło się rozczarowanie i ogromne cierpienie. - Jak mogłaś? - powtórzył, tym razem łagodniej i odwrócił wzrok.
- Ja... - Nie miałam pojęcia co powinnam, ani co chciałam powiedzieć. W tamtej chwili w mojej głowie panowała pustka. Spuściłam wzrok i walczyłam ze sobą, żeby się nie rozpłakać. - Zrobiłeś sobie krzywdę - mruknęłam dotykając jego zaciśniętej w pięść dłoni, z której skapywała krew. - Boli?
- Chyba nie wiesz co znaczy słowo "ból"! - krzyknął i ponownie mi się wyrwał. Zagryzłam wargę i spojrzałam na jego twarz. Jego szczęka była tak mocno zaciśnięta, że mogłoby się wydawać, że połamie sobie zęby. Patrzył na mnie z takim rozgoryczeniem jak nikt jeszcze nigdy. - Całe życie byłaś wierna osobie, która nigdy nie okazywała ci uczuć, która cię biła i poniżała. Byłaś mu lojalna i oddana, wszystko mu wybaczałaś. - Parsknął śmiechem, zagryzł trzęsącą się wargę i oparł swoje czoło o moje. - Byłaś lojalna wobec kogoś kto nigdy cię nie kochał, a z jaką łatwością zdradziłaś kogoś dla kogo jesteś całym światem.
Nie potrafiłam zapanować nad łzami, które wypłynęły z moich oczu. Nie potrafiłam się kontrolować. Ja go nie zraniłam. Ja go zniszczyłam i dopiero wtedy to zrozumiałam. Jamie odsunął się ode mnie i zaczął krążyć wokół otaczających nas drzew. Spuściłam wzrok i zaczęłam wgapiać się w łzy skapujące z mojej twarzy na śnieg.
Cam znów zaczął pojękiwać i tym razem się podniósł. Zachwiał się, oparł o drzewo i dotknął swojego czoła. Na widok krwi jego oczy podwoiły rozmiary. Popatrzył najpierw na mnie, potem na Jamie'ego i znów na mnie. Wydawał się nie wiedzieć gdzie i dlaczego się znajduję, wciąż nerwowo rozglądał się dookoła. Nagle Jamie podszedł do niego i uderzył pięścią w twarz. Cam ponownie upadł na ziemię i jęknął. Na jego twarzy pozostał czerwona plama krwi Jamiego. Mój przyjaciel splunął swoją własną krwią na śnieg i popatrzył zdezorientowany na Jamiego.
- Za co to? I co my tu robimy?
- Musieliśmy uciekać, bo ktoś nas sprzedał. Poszliśmy po ciebie do tego cholernego klubu. - Jamie okręcił się wokół własnej osi i znów popatrzył na Cama. - Gdybym wiedział czego się tam dowiem to bym po ciebie nie szedł! Zostawiłbym cię tam, żebyś zginął jak pies! Zapomniany przez wszystkich!
- Ja...
- Co ty?! No co ty?! - krzyczał na niego, a ja nie potrafiłam zrobić nic innego poza obserwowaniem ich. - Nie wiesz o co mi chodzi?! Oświecę cię: przyznałeś się do tego, że przespałeś się z moją dziewczyną!
Znów się na niego rzucił, najwyraźniej niezdolny do dalszego monologu. Tym razem jednak Cam mu oddał. Zaczęli tarzać się po ziemi, okładając pięściami i śląc sobie najróżniejsze przezwiska. Kiedy próbowałam ich rozdzielić poczułam silne ukłucie w karku, a później obraz zaczął się rozmazywać.
- To ona. - Nade mną pojawiła się jakaś rudowłosa kobieta. - A ci dwaj to syn Gubernatora i Cameron Collin.
- To ich Pani szukała? - Za nią pojawił się niski, chyba siwy mężczyzna. - Mamy ich zabrać?
- Tak Flecher. Zabierzcie ich do bazy i dopilnujcie, żeby do czasu rozmowy ze mną się nie pozabijali.
- Tak jest proszę Pani. - Mężczyzna ukłonił się i podszedł do mnie. Przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył przed siebie. - Colllin! Zajmij się bratem i Woodem.
Potem wszystko zlało się w ciemność.
CZYTASZ
Zmiennokształtni
FantasyLudzie zrujnowali Ziemię, więc Zmiennokształtni musieli interweniować. Wszystko się zmieniło, teraz to ludzie służą innej rasie. Teraz to ludzie muszą się podporządkować. Pod zasłoną tolerancji kryje się nienawiść i chęć zemsty. Czy dwójka nastolatk...