Rozdział 17

4.8K 471 25
                                    

Leżałam na zimnej podłodze, po całej nieprzespanej nocy i rozmyślałam nad tym wszystkim. Martwiło mnie to co się działo. Wróć. Martwiło? To mnie przerażało! Nie miałam bladego pojęcia jak długo znajdowałam się i jak długo jeszcze znajdować się będę w tej całej strefie zamkniętej. Nie wiedziałam czy dożyję jutra pod opieką Cho. Nie wiedziałam jak długo jeszcze wytrzymam nagłe ataki kaszlu powodowane płynem w moich płucach, ani jak szybko rak się rozwija. Nie wiedziałam czy Jamie naprawdę mnie uwolni czy też znowu knuje za moimi plecami, bym niczego się nie obawiała. Jednak jedno wiedziałam - kochałam go i nic nie mogło tego zmienić.

Potężne metalowe drzwi się otworzyły, stał w nich facet, którego wcześniej nie widziałam. Czyżby pani doktor zmniejszyła moją ochronę, ponieważ stwierdziła, że nie jestem już tak niebezpieczna?

- Wstawaj! - warknął mężczyzna i popatrzył na mnie nienawistnym wzrokiem.

Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, później przeniosłam się na klęczki, by następnie resztkami sił stanąć na chwiejnych nogach. Podeszłam do drzwi, a te kilka kroków wywołało spazmatyczny kaszel i krople potu na moim czole. Mężczyzna patrzył na mnie z niesmakiem, a ja próbowałam opanować swoje ciało do stopnia jako takiej funkcjonalności.

- Dokąd mnie zabierasz? - zapytałam słabym głosem.

- Doktor Li kazała zaprowadzić cię do sali wspólnej na posiłek, a później na badania. Jeśli będziesz próbowała uciekać mam prawo zrobić ci krzywdę, więc radzę byś była posłuszna.

Kiwnęłam tylko twierdząco głową i ruszyłam za nim w kierunku przeciwnym do laboratorium. Tak mi się przynajmniej wydawało, z dnia na dzień było mi coraz ciężej myśleć, nie pamiętałam za wiele z tego co działo się od przyjazdu do strefy.

Po około dziesięciu minutach weszłam do ogromnej sali zapełnionej drewnianymi stołami, przy których stały ławki z tego samego tworzywa. Na każdym stole stało osiem tac; cztery po obu stronach stołu, a większość miejsc była już zajęta. Rozejrzałam się dookoła by znaleźć wolne miejsce w zatłoczonej sali. Nie mogłam znaleźć nic blisko wejścia, więc skierowałam się w głąb pomieszczenia. Jedyne wolne miejsce znajdowało się przy stole w kącie, zajmowanym przez szóstkę młodych chłopaków. Podeszłam bliżej i spojrzałam na nich niepewnie. Trójka była drapieżnikami, dwójka to jelenie - zapewne bracia, a jeden był ptakiem.

- Mogę się dosiąść? - zapytałam grzecznie co nie bardzo leżało w mojej naturze, ale byłam tak słaba, że nie miałam siły na eksponowanie wilczej dumy.

- Oczywiście towarzyszko niedoli - odpowiedział brunet siedzący najbliżej mnie, na ławce po lewej.

Usiadłam pomiędzy nim, a dwoma jeleniami, naprzeciw chłopaka o włosach czarnych jak smoła, który okazał się być niedźwiedziem.

- Więc jak się nazywasz? - zagaił jeleń siedzący koło mnie.

- Dylan - odpowiedziałam lekko kiwając głową, czułam się strasznie niezręcznie.

- Nie musisz się nas bać Dylan. Wszyscy siedzimy w tym samym gównie - powiedział czarnowłosy. - Tak przy okazji jestem Luke.

- Ja jestem Charlie - powiedział brunet, który pozwolił mi się do nich dosiąść.

- Ja Harry - powiedział lekko się uśmiechając jeleń siedzący koło mnie.

- A ja Will - powiedział drugi. - Jesteśmy z Harrym braćmi. A tak konkretnie bliźniakami dwujajowymi, więc jesteśmy dla nich wyjątkowo atrakcyjnymi obiektami badań.

- Dobra Will, zamknij się. Jeszcze zdążysz się pochwalić waszą historią - warknął blondyn siedzący obok Luka. - Ja nazywam się Theo, a moja historia w ogóle nie jest ciekawa.

Na jego wypowiedź parsknęłam śmiechem. Moje obawy okazały się być bezpodstawne, a skrępowanie nagle zniknęło.

- A ty jak się nazywasz? - zapytałam ptaka, jedynego, który nie był zainteresowany moją osobom.

- Nazywam się Carter i szczerze mówiąc mam cię w dupie. Wszyscy tu zginiemy.

To powiedziawszy wstał od stołu i odszedł, a zaraz za nim podążył napakowany czarnoskóry mężczyzna koło czterdziestki. Patrzyłam za nim zaskoczona. Jestem aż taka okropna?

- Nie przejmuj się nim. Jest tu bardzo długo, widział jak jego rodzice umierają przez Formułę i teraz jest taki... No widziałaś jaki - powiedział Charlie.

Kiwnęłam tylko głową i z zażenowaniem wzięłam kanapkę do ust. Jak mogłam być tak samolubna i pomyśleć, że chodzi o mnie.

Cóż, posiłek nie zaliczał się do najlepszych, ale czego można się spodziewać po jakimś barbarzyńskim laboratorium. Wstałam od stołu, a po chwili podszedł do mnie ten sam mężczyzna, który wyprowadził mnie z celi i mocno chwycił moje ramię.

- Puszczaj! - warknęłam. - To mnie boli. No puszczaj!

Facet nawet na mnie nie spojrzał tylko ruszył przed siebie, jeszcze mocniej ściskając moje ramię.

- Powiedziała żebyś ją puścił! - Przed nami wyrośli bliźniacy.

- Wiemy, że wy ludzie jesteście najbardziej upośledzonymi istotami na Ziemi, ale nie sądziliśmy, że jesteście głusi - parsknął Harry.

Obaj twardo patrzyli na mężczyznę, który ani trochę nie poluźnił uścisku. Nagle za braćmi wyrósł wysoki, napakowany mężczyzna i kobieta, która dorównywała mu posturą. Wstrzyknęli chłopcom coś w szyje, a ich bezwładne ciała zabrali z sali. Rozejrzałam się przerażona na boki, ale na nikim nie zrobiło to wrażenia. Najwyraźniej taka scena nie była niczym niezwykłym.

Zaprowadzono mnie do gabinetu Li, a tam lekarka kazała mi się położyć na białek kozetce.

- Jak się dzisiaj czujesz Dylan? - zapytała, zakładając białe, lateksowe rękawiczki.

- Źle. Ciężko mi się oddycha i jestem słaba - odpowiedziałam, wiercąc się niespokojnie.

- To wszystko przez nowotwór. Niedługo się go pozbędziemy. Teraz muszę przeprowadzić badania. I uprzedzam, że będą się one codziennie powtarzały.

Kiwnęłam głową, na co ona się skrzywiła, ale już nic nie powiedziała. Badania trwały około pół godziny; pobrała moją krew, wydzielinę z płuc, co swoją drogą nie było przyjemne, zrobiła mi rezonans magnetyczny , cokolwiek miałoby to oznaczać  i tomograf głowy oraz klatki piersiowej.

Leżałam na kozetce czekając na wyniki badań i myślałam o bliźniakach. Stanęli w mojej obronie i zostali za to ukarani. Źle czułam się ze świadomością, że przeze mnie zrobią im krzywdę.

- Okłamałaś mnie Dylan - warknęła Cho stając nade mną.

- Jak to? - zapytałam nie rozumiejąc o co jej chodzi.

- Powiedziałaś, że nie współżyłaś jeszcze z mężczyzną, a tymczasem twoje wyniki pokazują coś innego. - pokręciła głową z dezaprobatą. - Chciałam ci pomóc. Chciałam dać ci szansę, a jednak mnie okłamałaś. Za kłamstwo trzeba ponieść karę kundlu - warknęła.

Zanim się zorientowałam wbiła igłę w moją szyję, a obraz zaczął się rozmazywać, aż zniknął całkowicie.





ZmiennokształtniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz