Leżałam na zimnej podłodze, po całej nieprzespanej nocy i rozmyślałam nad tym wszystkim. Martwiło mnie to co się działo. Wróć. Martwiło? To mnie przerażało! Nie miałam bladego pojęcia jak długo znajdowałam się i jak długo jeszcze znajdować się będę w tej całej strefie zamkniętej. Nie wiedziałam czy dożyję jutra pod opieką Cho. Nie wiedziałam jak długo jeszcze wytrzymam nagłe ataki kaszlu powodowane płynem w moich płucach, ani jak szybko rak się rozwija. Nie wiedziałam czy Jamie naprawdę mnie uwolni czy też znowu knuje za moimi plecami, bym niczego się nie obawiała. Jednak jedno wiedziałam - kochałam go i nic nie mogło tego zmienić.
Potężne metalowe drzwi się otworzyły, stał w nich facet, którego wcześniej nie widziałam. Czyżby pani doktor zmniejszyła moją ochronę, ponieważ stwierdziła, że nie jestem już tak niebezpieczna?
- Wstawaj! - warknął mężczyzna i popatrzył na mnie nienawistnym wzrokiem.
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, później przeniosłam się na klęczki, by następnie resztkami sił stanąć na chwiejnych nogach. Podeszłam do drzwi, a te kilka kroków wywołało spazmatyczny kaszel i krople potu na moim czole. Mężczyzna patrzył na mnie z niesmakiem, a ja próbowałam opanować swoje ciało do stopnia jako takiej funkcjonalności.
- Dokąd mnie zabierasz? - zapytałam słabym głosem.
- Doktor Li kazała zaprowadzić cię do sali wspólnej na posiłek, a później na badania. Jeśli będziesz próbowała uciekać mam prawo zrobić ci krzywdę, więc radzę byś była posłuszna.
Kiwnęłam tylko twierdząco głową i ruszyłam za nim w kierunku przeciwnym do laboratorium. Tak mi się przynajmniej wydawało, z dnia na dzień było mi coraz ciężej myśleć, nie pamiętałam za wiele z tego co działo się od przyjazdu do strefy.
Po około dziesięciu minutach weszłam do ogromnej sali zapełnionej drewnianymi stołami, przy których stały ławki z tego samego tworzywa. Na każdym stole stało osiem tac; cztery po obu stronach stołu, a większość miejsc była już zajęta. Rozejrzałam się dookoła by znaleźć wolne miejsce w zatłoczonej sali. Nie mogłam znaleźć nic blisko wejścia, więc skierowałam się w głąb pomieszczenia. Jedyne wolne miejsce znajdowało się przy stole w kącie, zajmowanym przez szóstkę młodych chłopaków. Podeszłam bliżej i spojrzałam na nich niepewnie. Trójka była drapieżnikami, dwójka to jelenie - zapewne bracia, a jeden był ptakiem.
- Mogę się dosiąść? - zapytałam grzecznie co nie bardzo leżało w mojej naturze, ale byłam tak słaba, że nie miałam siły na eksponowanie wilczej dumy.
- Oczywiście towarzyszko niedoli - odpowiedział brunet siedzący najbliżej mnie, na ławce po lewej.
Usiadłam pomiędzy nim, a dwoma jeleniami, naprzeciw chłopaka o włosach czarnych jak smoła, który okazał się być niedźwiedziem.
- Więc jak się nazywasz? - zagaił jeleń siedzący koło mnie.
- Dylan - odpowiedziałam lekko kiwając głową, czułam się strasznie niezręcznie.
- Nie musisz się nas bać Dylan. Wszyscy siedzimy w tym samym gównie - powiedział czarnowłosy. - Tak przy okazji jestem Luke.
- Ja jestem Charlie - powiedział brunet, który pozwolił mi się do nich dosiąść.
- Ja Harry - powiedział lekko się uśmiechając jeleń siedzący koło mnie.
- A ja Will - powiedział drugi. - Jesteśmy z Harrym braćmi. A tak konkretnie bliźniakami dwujajowymi, więc jesteśmy dla nich wyjątkowo atrakcyjnymi obiektami badań.
- Dobra Will, zamknij się. Jeszcze zdążysz się pochwalić waszą historią - warknął blondyn siedzący obok Luka. - Ja nazywam się Theo, a moja historia w ogóle nie jest ciekawa.
Na jego wypowiedź parsknęłam śmiechem. Moje obawy okazały się być bezpodstawne, a skrępowanie nagle zniknęło.
- A ty jak się nazywasz? - zapytałam ptaka, jedynego, który nie był zainteresowany moją osobom.
- Nazywam się Carter i szczerze mówiąc mam cię w dupie. Wszyscy tu zginiemy.
To powiedziawszy wstał od stołu i odszedł, a zaraz za nim podążył napakowany czarnoskóry mężczyzna koło czterdziestki. Patrzyłam za nim zaskoczona. Jestem aż taka okropna?
- Nie przejmuj się nim. Jest tu bardzo długo, widział jak jego rodzice umierają przez Formułę i teraz jest taki... No widziałaś jaki - powiedział Charlie.
Kiwnęłam tylko głową i z zażenowaniem wzięłam kanapkę do ust. Jak mogłam być tak samolubna i pomyśleć, że chodzi o mnie.
Cóż, posiłek nie zaliczał się do najlepszych, ale czego można się spodziewać po jakimś barbarzyńskim laboratorium. Wstałam od stołu, a po chwili podszedł do mnie ten sam mężczyzna, który wyprowadził mnie z celi i mocno chwycił moje ramię.
- Puszczaj! - warknęłam. - To mnie boli. No puszczaj!
Facet nawet na mnie nie spojrzał tylko ruszył przed siebie, jeszcze mocniej ściskając moje ramię.
- Powiedziała żebyś ją puścił! - Przed nami wyrośli bliźniacy.
- Wiemy, że wy ludzie jesteście najbardziej upośledzonymi istotami na Ziemi, ale nie sądziliśmy, że jesteście głusi - parsknął Harry.
Obaj twardo patrzyli na mężczyznę, który ani trochę nie poluźnił uścisku. Nagle za braćmi wyrósł wysoki, napakowany mężczyzna i kobieta, która dorównywała mu posturą. Wstrzyknęli chłopcom coś w szyje, a ich bezwładne ciała zabrali z sali. Rozejrzałam się przerażona na boki, ale na nikim nie zrobiło to wrażenia. Najwyraźniej taka scena nie była niczym niezwykłym.
Zaprowadzono mnie do gabinetu Li, a tam lekarka kazała mi się położyć na białek kozetce.
- Jak się dzisiaj czujesz Dylan? - zapytała, zakładając białe, lateksowe rękawiczki.
- Źle. Ciężko mi się oddycha i jestem słaba - odpowiedziałam, wiercąc się niespokojnie.
- To wszystko przez nowotwór. Niedługo się go pozbędziemy. Teraz muszę przeprowadzić badania. I uprzedzam, że będą się one codziennie powtarzały.
Kiwnęłam głową, na co ona się skrzywiła, ale już nic nie powiedziała. Badania trwały około pół godziny; pobrała moją krew, wydzielinę z płuc, co swoją drogą nie było przyjemne, zrobiła mi rezonans magnetyczny , cokolwiek miałoby to oznaczać i tomograf głowy oraz klatki piersiowej.
Leżałam na kozetce czekając na wyniki badań i myślałam o bliźniakach. Stanęli w mojej obronie i zostali za to ukarani. Źle czułam się ze świadomością, że przeze mnie zrobią im krzywdę.
- Okłamałaś mnie Dylan - warknęła Cho stając nade mną.
- Jak to? - zapytałam nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Powiedziałaś, że nie współżyłaś jeszcze z mężczyzną, a tymczasem twoje wyniki pokazują coś innego. - pokręciła głową z dezaprobatą. - Chciałam ci pomóc. Chciałam dać ci szansę, a jednak mnie okłamałaś. Za kłamstwo trzeba ponieść karę kundlu - warknęła.
Zanim się zorientowałam wbiła igłę w moją szyję, a obraz zaczął się rozmazywać, aż zniknął całkowicie.
CZYTASZ
Zmiennokształtni
FantasíaLudzie zrujnowali Ziemię, więc Zmiennokształtni musieli interweniować. Wszystko się zmieniło, teraz to ludzie służą innej rasie. Teraz to ludzie muszą się podporządkować. Pod zasłoną tolerancji kryje się nienawiść i chęć zemsty. Czy dwójka nastolatk...