LXXIII. 'Ale on ją odnalazł..'

522 36 11
                                    

Calum POV

Tak bardzo się starałem. Chciałem jakoś pomóc, coś zrobić ale nie potrafiłem.

Miałem zupełną pustkę w głowie.

Miałem wrażenie, jakbym stał w miejscu, a wszystko wokół mnie, toczyło się jakimś dziwnym, niecodziennym rytmem.

Pustka która zaczęła we mnie panować, nie pozwalała mi na wykonanie nawet najmniejszego ruchu. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Wszystko czego się dotknąłem; rozpadało się.

Kiedy oni wszyscy coś robili, z kimś się spotykali, rozmawiali i nad czymś główkowali, ja siedziałem na boku.

To tak, jakbym nagle stracił coś cennego, jakiś swój życiowy cel.

A najgorsze było to, że nie miałem pomysłu jak go odzyskać. Jak na powrót stać się sobą.

Zdarzało się tak, że przez cały boży dzień, siedziałem na kanapie w salonie i wpatrywałem się w ścianę, a przez mój umysł nie przewinęła się ani jedna myśl.

Gdy ktoś coś do mnie mówił, nie rozumiałem jego przekazu. Co więcej, czyjeś słowa stawały się jednym bełkotem, ciągiem słów, którego nie potrafiłem zrozumieć.

Czułem nie tylko pustkę ale i smutek, a najgorsze w tym było to, że nie wiedziałem dlaczego.

Przecież nic się nie stało, nic nie uległo w moim życiu zmianie. Po prostu obudziłem się pewnego ranka z takim smutkiem w sobie.

Dzisiaj, z resztą jak codzień siedziałem w salonie, z wzrokiem wbitym w sufit.

Wokół mnie było pełno ludzi. Chyba byli tu wszyscy; poza naszą dziewiątką i Red był też chyba Jack, Saren, Carl i Kris, ale nie byłem pewny bo wszystko ulatywało z mojej świadomości.

Nawet nie wiedziałem o czym dyskutują.

W pewnym momencie ktoś, kto siedział po mojej lewej szturchnął mnie w bok.

Spojrzałem się w stronę natręta, jednak jedyną rzeczą jaką zarejestrowałem były lazurowe tęczówki, brązowe włosy i szybko poruszające się usta z których wydostawał się potok niezrozumiałych dla mnie słów.

Brwi mojego rozmówcy groźnie zbliżyły się do siebie, a ton głosu stał się ostrzejszy.

Westchnąłem głośno, spuszczając swój wzrok, który wlepiłem w panele. Przetarłem twarz dłonią, a z moich ust wyleciało ciche przekleństwo. To chyba jedyne słowo jakie wypowiedziałem przez kilka ostatnich dni.

Ponownie zostałem szturchnięty, jednak nie zareagowałem. Zamiast tego, oparłem łokcie o kolana i schowałem twarz w dłoniach.

Kolejne sztruchnięcie, potem następne i następne. Kiedyś by mnie to zirytowało.

Kiedyś bym przez to wywołał bójkę.

Kiedyś bym te bójkę wygrał.

No właśnie kiedyś.

Poczułem coś mokrego na zewnętrznej stronie dłoni. Rozszerzyłem palce.

Brązowe, ciekawskie oczy były wbite we mnie. Czarny pies trącał moje dłonie, domagając się czegoś.

Westchnąłem po raz tysięczny tego dnia i wstałem szybko, czym uzyskałem uwagę wszystkich tu zgromadzonych.

Wyminąłem stojące osoby i ani się nie żegnając, wyszedłem z pokoju.

Udałem się schodami w dół, ku naszemu małemu kącikowi muzycznemu.

Było to małe pomieszczenie, którego ściany były pomalowane na szaro z czarnymi panelami do kompletu. Żadnych ozdób; obrazów, dywanów.. tylko gitary, perkusja i kilka tam innych instrumentów, na których nie wiem kto grał.

Take What You Need Sweetheart. || A.I. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz