Rozdział 41.

243 33 0
                                    

Julie

Padłam na ziemię z plaskiem. Nogi całkowicie odmawiały mi posłuszeństwa.

Co się dziwić, skoro Gareth -aka- tyran dodał mi dodatkowe ćwiczenia, widząc, że nie odpuszczam. I próbuje coś udowodnić.

- Całkiem niezła robota, blondyna- pochwalił mnie.

- Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie tak, to obiecuję, że wytrę twoją twarzą podłogę.

- Ale, chodzi ci o słowo "blondyna", tak?- drażnił się.

- Tak- syknęłam- palancie...

- Spoko, blondi. Nie jesteśmy tutaj od nawiązywania znajomości. Mam cię nauczyć walki i zrobię to prędzej czy później. Choć nie będzie łatwo, sądząc po twoim charakterku- mruknął.

- To wszystko na dziś?

- Myślę, że to wszystko na teraz. Przed kolacją masz kolejny trening, więc do później- powiedział z kpiną i odszedł.

"Nie wytrzymam z tym palantem ani chwili dłużej"- jęknęłam- Proszę, chcę wrócić do domu....

---------------------------------------------------------

Wzięłam otrzeźwiający prysznic, przebrałam się w luźne ubrania mamy i zeszłam na obiad. W kuchni pracowały dwie osoby. Podejrzewam, że jedną z nich musiała być Carly, ale o mężczyźnie nie słyszałam.

- Dzień dobry- przywitałam się.

Dwie głowy, w jednakowym czasie, obróciły się w moją stronę.

Na ich twarzach wymalowany był podziw i szok.

- Panienko Altheo!- kobieta, która na dobrą sprawę, sądząc po wieku, mogłaby być moją babką, rzuciła mi się na szyję i ucałowała w policzki.

- Przepraszam, ale...

- Ale urosłaś- spojrzała na mnie z podziwem- ostatnim razem widziałam cię, jak byłaś malutkim dzieckiem, jeszcze nie umiejącym chodzić, a tu widzę piękną młodą kobietę. Haroldzie, spójrz tylko, jak nasza mała Thea, urosła!

- Przepraszam...

- Carly, młoda chyba nas nie kojarzy. Nie mogła nas zapamiętać. Była praktycznie dziecinką. Ale masz rację, wyrosła na śliczną pannicę.

Patrzyłam na nich z delikatnym uśmiechem. Nie wiem, kim są ci ludzie, ale wydają się pełni optymizmu i bardzo sympatyczni.

- Theo, pewnie nas nie pamiętasz. Nazywam się Carly Timson, a to mój mąż Harold. Zajmujemy się domem. Gotujemy, czasem sprzątamy, niekiedy zarządzamy przyjęciami, jeśli jest taka potrzeba. Kiedyś zajmowaliśmy się tobą, kiedy twoi rodzice..mieli ważne sprawy. Byłaś dla nas jak wnuczka. Ty i Hadrian, byliście dla nas jak wnuczęta, których nie mieliśmy. Wiesz, co z nim jest?

- Nie- szepnęłam- Znaczy odnalazł się, ale...

- Nie żyje- dokończyła za mnie.

- Tak...

- To ma coś wspólnego z tym co się wydarzyło na wzgórzu, prawda?

Spojrzałam na nią z szokiem.

- Skąd...

- Kochanie, tutaj każdy wie wszystko. Szczególnie o tobie. Mieliśmy ludzi, którzy cały czas. Odkąd zostałaś "oddana" mieli na ciebie oko.

- A więc, wszyscy wiedzą...że zabiłam własnego brata.....

- Altheo, wiesz przecież, że twojego brata nie było już od dawna...

- Nie ważne- pociągnęłam nosem- pięknie pachnie, aż mi się skręca w brzuchu. Można wiedzieć, co to takiego?

- To nasze specjały. Kaczka z malinami w sosie. Do tego grzanki czosnkowe z masłem ziołowym, a na deser kremówka z sosem malinowym i kokosem.

- Na samą myśl mam ochotę się zabić, żeby spróbować jak to smakuje- przyznałam.

- Za chwilkę podamy do stołu. Cierpliwości, łakomczuchu- wtrącił się Harold.

----------------------------------------------

- Naprawdę, przepyszne. Najadłam się za pięciu, dziękuje.

- Zjedz jeszcze- powiedziała Carly i nałożyła mi dokładkę- nie chcę, żebyś była taka chuda jak twoja matka. Musisz wyglądać zdrowiej- puściła mi oczko.

Zjadłam mimo przejedzenia, które przyprawiało mnie o mdłości.

Siedzieliśmy przy obiedzie sami. Ja, Harold i Carly. Reszta była czymś bardzo zajęta.

Obiecałam sobie, że później ich o to zapytam, bo jeśli to było coś ważnego, na pewno dotyczyło mnie, a ja nie mogę stać bezczynnie.

Udręczona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz