XX. i know you baby.

2K 275 159
                                    

Luke rzucił plecak w kąt pokoju i położył się na łóżko. Zalogował się na Twittera.

luke_is_a_penguin:
i know you (?)
I know you baby (?)

Podając też link do piosenki Skylar Grey.

Zastanawiał się, jak może odkręcić słowa Eden.

Michael zatopił swoją twarz w śnieżnobiałej poduszce. Zaczął piszczeć, śmiać się, kopać nogami o niewinne łóżko.

Nagle zadzwonił jego telefon.

Bieżące połączenie od: Kotek Luke

Drżącą dłonią przejechał palcem wzdłuż ekranu, aby odblokować urządzenie i odebrać.

-H-halo? - spytał zachrypniętym od piszczenia głosem.

Luke wstał z łóżka i na nogach jak z waty powędrował do kuchni.

-Hej, Michael. - westchnął, formując sobie w głowie coraz to nowsze wypowiedzi.

-Po co dzwonisz? - Mike zmarszczył brwi, sięgając po laptopa, leżącego na szafce nocnej.

Uruchomił system, uśmiechając się pod nosem na zdjęcie, które za chwile zobaczy na tapecie.

-Umm... Chciałem cię przeprosić za Eden. Za to, co ci powiedziała.

Pomiędzy nimi utworzyła się niezręczna cisza, którą przerywało tylko stukanie Michaela o klawiaturę i odgłos połykania wody przez Hemmingsa.

-Okay, nic się nie stało. - uspokoił go kolorowo włosy.

-Chyba w to nie uwierzyłeś, prawda? - zaśmiał się nerwowo blondyn, zakręcając butelkę.

„Nie no, co ty, przed chwilą życie nagle nie stało się lepsze, bo dowiedziałem się, że ci na mnie zależy" - pomyślał.

-Nie no, co ty.

-To wszystko to jest nieprawda, wszystko, co ci powiedziała to jedno wielkie kłamstwo – Michael czuł, że jeden z kawałków jego serca upada z łomotem na ziemię – Nie kocham cię, chłopie. - powiedział

Hemmings bez przekonania w głosie – Nic do ciebie nie czuje. Wolę dupy dziewczyn.

-Dobrze, Luke. - powiedział bliski płaczu Mike.

-M-michael? - zająknął się blondyn – Stary, wszystko w porządku, bo słychać jakbyś...

-Nie, nie. - pociągnął lekko nosem – W-wszystko w porządku Lukey. Miłego dnia.

-Ale Mike ty przecież płacze...

-Wydaje ci się, przewrażliwiony jesteś – wypowiadając to, w serce Michaela wbił się mentalny sztylet – Życzę ci szczęścia z Eden, bracie. Pasujecie do siebie.

-Mikey, ale nie ukrywaj tego, bo sam słyszę.

-Oglądam pierdolonego Hatchiko! - krzyknął, zanosząc się płaczem.

-To może wpadnę do ciebie i obejrzymy coś razem?

Mike przygryzł wargę, czując znajome mrowienie w brzuchu.

-Jak chcesz. - odpowiedział zdawkowo.

-Brakuje mi tych naszych wieczorów, kiedy mogliśmy po prostu posiedzieć i porozmawiać o wszystkim. Będę za godzinę, kupić coś? - dopytał blondyn, szukając portfela w szafkach.

-Nie musisz.

-Ale chcę. Poszukaj jakiegoś filmu. - westchnął Luke, rozłączając się.

Clifford był rozdarty. Z jednej strony chciał płakać, a z drugiej znów się śmiać i piszczeć, bo spędzi wieczór z tak zwaną 'miłością swojego życia'.

Jeżeli Luke występowałby w jakiejś tandetnej kreskówce, to więcej niż pewne byłoby to, że aktualnie w jego oczach zagościłyby serduszka. Mike nie był dla niego tylko przyjacielem. Był kimś, kogo nazywamy 'miłością swojego życia'.

-Michael! - krzyknęła Karen – Pamiętaj o tabletkach!

-Dobrze, mamo – odkrzyknął, nie ruszając się z miejsca.

Uznał, że dzisiaj one nie będą potrzebne. Dzisiaj to osoba, która wywołała tę chorobę, będzie lekiem na nią.

I oboje byli dla siebie lekiem na wszelkie zło świata, lecz jeden nie wiedział o uczuciach drugiego, przez co ich życie mogło poplątać się jeszcze bardziej.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Heej wam! Dziękuje każdej osobie, która spędziła chociażby minutę, żeby przeczytać moje wypociny ♥

Dziękuję każdemu, kto oddał chociażby jedną gwiazdkę, bo to cholernie motywuje.

Miłej nocy/ dnia wam wszystkiim <3



i love your blue eyes ||Muke ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz