"Nie raz ludzie budzą się z nadzieją na lepsze jutro. Ja na pewno do nich nie należę. Rano budzę się tylko po to, by przeżyć kolejny dzień. I tak dalej. Przez okrągłe już jedenaście lat"
Napisawszy wszystko na pożółkłym papierze wstałem od swojego biurka. Wyjrzałem przez okno. Cała wioska budziła się do życia. Przechodzący wikingowie machali do siebie przyjaźnie, inni rozmawiali, a jeszcze inni zbierali zepsute narzędzia po wczorajszym ataku smoków, by zanieść je Pyskaczowi, miejscowemu kowalowi. A tak. Prowadzimy wojnę z tymi stworzeniami. Oczywiście ja nie mogę chodzić, bo jestem zbyt słaby. Tylko bym im coś zepsuł.
Odszedłem od okna. Na plecy zarzuciłem futrzaną kamizelkę i skierowałem się do kuchni. Zastałem tam mojego ojca, lecz gdy tylko mnie zobaczył, wyleciał z domu z hukiem. Nie dziwiło mnie to. Zawsze tak wyglądają poranki, a w zasadzie wygląda tak całe moje życie. Ojciec mnie unika, bo przynoszę mu wstyd. A jak to wygląda? Przecież wodzowi Berk, okropnej wyspy, nie przystoi mieć takiego syna. I trudno. Już dawno się z tym pogodziłem. Dlatego staram się być wredny, żeby zobaczył jak ja się czuję, gdy mnie tak traktuje.
Zaparzyłem sobie ziół od Gothi, naszej szamanki i zabrałem się za jedzenie ziemniaków. Po skończonym śniadaniu, ubrałem cieplejsze buty, gdyż na polu zrobiło się zimniej. W sumie niedługo powinien spaść śnieg.
Wyszedłem przed dom, szczelnie zamykając ciężkie, drewniane drzwi. Zawiał mocny wiatr. Słońce już wstało i na razie dawało delikatne ciepło. Ptaki fruwały nad naszymi głowami i dzieliły się z nami ładnymi piosenkami. Stanąłem, przypatrując się im. Też chciałbym tak latać w powietrzu między chmurami i być wolnym od wszystkiego. Od ojca, Berk i innych wikingów. Nie widziałem jednak, że moje marzenie spełni się za kilka miesięcy.
Akurat niedaleko mnie przechodziła grupka wikingów z mojego roku. Był wśród nich: Sączysmark, Śledzik, bliźniaki: Szpadka i Mieczyk oraz Astrid. Nie zdarzyłem się przed nimi schować pomiędzy domami, gdyż oni zawsze mi dokuczają. Biją, naśmiewają się ze mnie i ogólnie są nieznośni. Jorgenson podbiegł do mnie i sprzedał mi kopniaka w brzuch. Nie powiem, bolało jak cholera. Ale będę twardy. Popatrzyłem na niego pełnymi nienawiści oczami i zaśmiałem się, chodź sprawiało mi to trudność.
- Tylko na to cię stać Smarklet? - zakpiłem i z radości, że mu tak powiedziałem, zapomniałem o bólu. Patrzyli na mnie jak oniemiali. Nawet się nie ruszali. Spoglądnąłem na nich wszystkich. Jednak swój wzrok skupiłem na Hofferson. Delikatnie się uśmiechnęła i pokazała, że ładnie powiedziałem temu pacanowi. Muszę przyznać, że się tego nie spodziewałem. Już miałem odwzajemnić jej gest ale przypomniałem sobie własne słowa: "Nie okazuj dobrych uczuć tym, którzy cię nie kochają"
Jeszcze raz zmierzyłem ich wszystkich lodowatym spojrzeniem, prychnąłem i udałem się do kuźni. Astrid chyba nie spodziewała się takiej reakcji ode mnie. No cóż. Muszę im pokazać jaki naprawdę jestem.
Poszedłem do Pyskacza. Wiking od razu gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się. Czasami wydaje mi się, że tylko on mnie lubi. No nic, trzeba zająć się pracą.
- Hej Pyskacz - zawołałem ubierając fartuch.
- Czkawka, jak dobrze, że jesteś. Po wczorajszym ataku smoków mamy sporo pracy - wymienił kikut w swojej ręce na szczotkę - W tamtym koszyku są miecze do zreperowania, a w tym koło pieca do przetopienia i zrobienia na nowo - poinstruował mnie i zabrał się za pozostałe narzędzia.
Westchnąłem, po czym wziąłem się za trochę zepsutą broń. Była ciężka, ale dawałem radę. Chwyciłem miecz i przyłożyłem go do kamienia, który się kręcił i tym samym ostrzył narzędzia. Z Gburem od czasu do czasu wymienialiśmy jakieś bezsensowne zdania. Z całym asortymentem wikingowej broni uporałem się do po południa.
CZYTASZ
nienawiść, ból, złość, cierpienie || httyd
FanfictionCzkawka już jako mały chłopiec jest wyśmiewany przez całe plemie. Gdy dowiaduje się okrutnej prawdy, ucieka z wyspy ze swoim najlepszym przyjacielem, Szczerbatkiem. Dotychczas gdy był na wyspie, Astrid się nim nie przejmowała. Dopiero gdy ucieka, dz...