53. Płonące ostrza jutra.

607 38 16
                                    

SOUNDTRACK: Audiomachine - The Lion's Heart


    "Spełniłem to, co obiecałem. Obroniłem swoją wyspę. Obroniłem swój lud. Obroniłem wszystkie smoki. Obroniłem, to w co wierzyłem. I nie zachwiałem się. A tylko upadłem"

Do moich uszu dotarł przeraźliwy dźwięk. Krzyk. Ktoś krzyczał zawzięcie, wypruwając sobie płuca. Jakby dosłownie krzykiem chciał zrobić wszystko. Chciał przenieść góry, przesunąć morze, powybijać tysiące nieprzyjaciół, żeby tylko ochronić swoich bliskich. Potem doszło jeszcze głośne stukanie ciężkich butów o złoty piasek. Małe drobinki powpadały mi do ust, gdy uderzanie się nasiliło. Na końcu przyszła eksplozja. Wybuch, który odrzucił mną na kilka metrów w tył. Przetarłem twarz dłonią, chcąc pozbyć się, zasłaniającej widok szkarłatnej cieczy. Rozdarłem kawałek koszuli, robiąc sobie przepaskę na lewe oko. Uniosłem głowę.

    Przysięgam, że wolałbym tego nie widzieć.

    Ciało postawnego wikinga ułożone jak do spokojnego snu po ciężkim dniu. Dym unoszący się nad ciałem, wypalona rana. Krew kapiąca i otulająca rosłego wojownika. Ubranie częściowo rozszarpane, wygięty miecz przy skórzanym pasie. Hełm leżący tuż obok głowy, na którą już nie powróci. Rozrzucona bujna broda wokół rany, przesiąknięta życiodajnym płynem. Zielone spojrzenie utkwione w czarnym punkcie. Twarz wyrażająca ulgę. Jedno wyszeptane słowo, huczące mi w głowie.

    - Synu...

    Usta mi drżały, łzy cisnęły się do oczu, powodując ból po lewej stronie twarzy. Nie wierząc, doszedłem wolno do leżącego ciała. Stanąłem nad nim. Wiatr kołysał każdą możliwą do poruszenia się rzeczą. Wszyscy stali niewzruszeni, zastygli w swych poczynaniach. Obie strony miecza wypatrywały tego, co jeszcze nastąpi. Najeźdźcy próbowali wszczynać bitwę, ale jednak zaistniała sytuacja ważyła losy tej wojny. Mieszkańcy z szokiem w dumnych oczach chcieli podejść bliżej, ale zatrzymali się w pół kroku.

    Dwie łzy spadły z moich policzków. Morze z sekundy na sekundę ryczało coraz bardziej. Rzucało falami na wszystkie strony, podmywało plażę, na której staliśmy. Otaczało moją twarz, próbowało ją wysuszyć. Upadłem na kolana zaraz obok wikinga. Zmarznięte dłonie wbiłem w mokry piasek, a narastający krzyk, pragnął wydostać się na zewnątrz.

    - Tato! – wrzasnąłem na całe gardło, czym przeraziłem wszystkich za mną. Kilka mew odleciało prosto w czarne chmury. Podniosłem twarz ku niebu, czując więcej łez po niej płynących. Uderzałem pięściami o ziemię, patrząc na leżące ciało mojego byłego ojca.

    - Wiedziałem, że to ty – usłyszałem jego słaby głos. Spojrzałem na jego spokojną, choć brudną twarz. Patrzył na mnie zielonym spojrzeniem, które po nim odziedziczyłem. W tym wzroku wychwyciłem to, czego nigdy mi nie okazał. Radość, szczęście, przyjaźń, miłość, bezpieczeństwo – I nie musisz tak do mnie mówić. Nie jestem twoim ojcem. Przestałem nim być, gdy pierwszy raz podniosłem na ciebie rękę. Nie wybaczę sobie tego... – przerwał na moment, oddychając ciężko. Uśmiechnął się do mnie delikatnie, a w kącikach jego oczu pojawiły się łzy – Nie oczekuję przebaczenia od ciebie. Twoja nienawiść będzie moją pokutą w krainie Hel... Wyrosłeś na wspaniałego mężczyznę, Czkawka. Jestem z ciebie dumny.

    Jego wielka dłoń spadła z łoskotem na piasek, trzymana lekko w górze. Powieki zamknęły się jakby właściciel dostał się do krainy snu. Niestety on zasnął na zawsze. Klatka piersiowa opadła, nie mając zamiaru już się podnieść. Serce przestało pracować, wszystkie narządy się zatrzymały niczym strudzony biegacz na mecie. Oddech zanikł, rozpływając się w cichy tego wieczoru. Ostatnie łzy spłynęły po twarzy, zostawiając po sobie znak – jedynie dwa krzywe ślady ciągnące się wzdłuż policzków.

nienawiść, ból, złość, cierpienie || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz