11. Pojmanie jedynym wyjściem.

2.8K 157 79
                                    

Uwaga! W tym rozdziale pojawia się wulgaryzm, za który bardzo przepraszam, ale jednak był on niezbędny w tym rozdziale, by spotęgować efekt "wow". Myślę, że mi wybaczycie :D


    "Wyspa na zachód od Luk Tuk - jedno głupie zdanie. Berk - jedno głupie słowo. Tylko cztery litery, głupie litery. A ranią gorzej niż jakikolwiek cios fizyczny"

Schowałem rzeczy i wylądowaliśmy ma plaży Thora. Pogłaskałem smoka po głowie, na co zawarczał radośnie. Uśmiechnąłem się, idąc na przód. Właśnie robiło się ciemno - idealna pora na odbicie przyjaciela. Uważając, by jakiś Wiking mnie nie zauważył, cicho przemieszczałem się po porcie, następnie po skałach, aż w końcu dotarłem na samą górę. Wiele się nie zmieniło, pomyślałem. Udałem się do najbliżej stojących domów, by sprawdzić czy przypadkiem, w któryś z nim nie znajduje się mój zagubiony smoczek.

    Po dwóch godzinach sprawdziłem każdy dom na wyspie. Do tego czasu wolałem nie myśleć o tym, ale teraz gdy wciąż nie znalazłem Szczerbatka, zaczęło docierać do mnie to, że oni mogli mu coś zrobić. Na pewno nie, przekonywałem siebie, choć i tak wydawało mi się to beznadziejnym pomysłem. Będę spokojny dopiero, gdy go odnajdę. Szybkim krokiem, niemalże truchtem pokonałem drogę do Twierdzy.

    - Albo jesteś tu przyjacielu, albo nie ma cię w ogóle - szepnąłem i z całych sił, pchnąłem ciężkie drzwi. W pomieszczeniu nie było nikogo. Przeszukałem cały budynek, lecz nie było w nim Mordki. Oni, oni go... zabili, pomyślałem upadając na kolana. Ręce zacisnąłem na ziemi, prawie ją wyrywając z posadzki. Z oczu wypływały pojedyncze łzy. Kapały na kombinezon, potem na spodnie i na podłogę. W głowie migotał mi tylko obraz Mordki, wołającego o pomoc. Widziałem jego śmierć, płakał, ja również, lecz nie mogłem go uratować.

    Zawiodłem!

    - Szczerbatek! - wydarłem się na całe gardło, najpewniej budząc wszystkich Wikingów. Nie obchodziło mnie to, kiedy mój przyjaciel zmarł, to i mnie mogą zabić. Może wreszcie będę mógł żyć spokojnie z Mordką przy boku. Usłyszałem krzyki i odgłosy biegu, Wandale zbliżali się do Twierdzy. A ja dalej klęczałem na ziemi, pobrudzony i mokry od łez. Z rozdartym sercem, wpatrywałem się w podobiznę Nocnej Furii na rękawie. Wtedy do pomieszczenia wparowało niemal całe plemię. Wstałem na równe nogi i wyciągnąłem Piekło, nie zapalając go. Potrzymałem go, celując w Wikingów. Po chwili, w której mierzyłem ich zapłakanym spojrzeniem, upadłem.


*Astrid*

    Po kilku godzinach latania, wylądowaliśmy na wyspie. Nie widziałam jej nigdy, ale poznałam, co to za miejsce po małym domku na skraju lasu, przy plaży. Szybko pobiegłam w tamtą stronę z nadzieją, że on tam będzie. Wpadłam do jaskinio-domu i nic. Ani jednej żywej duszy, tylko ja i Nocna Furia. Popatrzyłam na niego ze smutkiem, a on rozglądał się po pomieszczeniu z wyraźnym, nie wiem zakłopotaniem? Lub niepokojem? Sama dobrze nie wiedziałam, co czuje, lecz wiem, że zdarzy się coś złego. Jestem tego pewna. Razem ze smokiem opuściliśmy ich dom, udając się na plażę. Usiedliśmy na piasku, oglądając spokojne niebo. Fale uderzały o brzeg, łechcąc nas morską bryzą. Głowę schyliłam, opierając na kolanach. Rękami oplotłam nogi, starając się utrzymać ciepło. Wtedy poczułam na sobie coś dziwnego, coś czego nigdy nie spodziewałam bym się po smoku. Otóż Nocna Furia przysunęła się bliżej mnie, otulając swym ogromnym skrzydłem. Odważyłam się na przytulenie jej. Przylgnęłam do jej cieplutkiego ciała, wtulając w nie głowę. Smok zawarczał radośnie, wystawiając język. Uśmiechnęłam się szeroko.

    - No proszę, proszę - usłyszałam głos za sobą i wolne klaskanie. Wstałam na równe nogi, odwracając się. Przede mną stał dziwnie wyglądający mężczyzna. Przestraszyłam się trochę, ale stanęłam bliżej smoka, który wyszczerzył zęby. Widać na kilometr, że nie przepada za tym kolesiem.

nienawiść, ból, złość, cierpienie || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz