"Przeznaczenie bywa czasami bardzo zabawne. Razem ze Szczerbatkiem siejemy strach i zniszczenie po wielu wyspach. Jeździec i Smok - powrócili"
Mordka zwolnił lot, w wyraźnym geście odpoczynku. Poklepałem go delikatnie pod szyją, dając znak, że lądujemy. Zadowolony, z wystawionym jęzorem, zapikował w dół gwałtownie lądując. W przypływie uderzenia, spadłem z siodła na ziemię. Syknąłem z bólu, próbując wstać. Szczerbatek wyrazie przestraszony podbiegł do mnie, mrucząc. Potrzymałem się jego głowy by wstać, lecz prawa noga dawała o sobie znać, silnym bólem. Najprawdopodobniej była złamana. Delikatnie wsiadłem na Mordkę, nakazując lecieć. Jednak ból był tak okropny, iż w ogóle nie mogłem sterować Szczerbatkiem.
Oglądnąłem miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Była to niewielka wyspa. Wokół nas roztaczały się tylko skały, skały i jeszcze raz skały. Nie było ani grama drzew, trawy czy jakichkolwiek zwierząt. Usiadłem na grzbiecie Szczerba, który delikatnie rozpoczął nasz spacer po nieznanej nam wyspie. Gdy przebyliśmy już dość znaczny odcinek drogi, zauważyłem dym, wolno wznoszący się ku ciemnemu niebu. Z nadzieją poczłapaliśmy do owego miejsca. Na początku oczywiście skryliśmy się za skałą by nas nie zauważyli. Ostrożnie wyjrzałem przez głaz, patrząc na ognisko. Tak naprawdę było to ogromniaste ognisko, wokół którego tańczyli dziwni, nieznani mi ludzie. Mieli ciemne skóry, ciała pomalowane na różne kolory, a ich krzyki wplątywały się w miarowe odgłosy bębnów. Przy skalnych ścianach było pełno kości, starych włóczni i zepsutych strzał.
Jednak to nie było najstraszniejsze.
W chwili gdy całe zbiorowisko ucichło, na plac weszło sześciu mężczyzn niosąc coś na wielkiej tacy. Gdy dojrzałem dokładnie, co to było, serce mi zamarło, a z oczu pociekły łzy. Oni nieśli na wpół nieżyjącego Koszmara Ponocnika. Jego prawe skrzydło było złamane, z boku leciała krew a cały tułów był siny i potłuczony. Szczerbatek skulił się, najwyraźniej nie chciał patrzeć na śmierć innego smoka. I właśnie teraz dotarło do mnie to, że oni go chcą upiec na tym ognisku. To są Smoczy Kanibale!
No i co teraz? Nie mogę go uratować, Szczerbatek też nie może. Co robić, co robić, co robić?, myślałem, patrząc w oczy mojego przyjaciela. Jego spojrzenie dodawało mi otuchy, siły i woli walki.
Jestem przecież Smoczym Jeźdźcem!
Natychmiastowo włożyłem nogi do pedału. Nie obchodziło mnie to, że mam złamaną nogę i, że mnie boli jak cholera. Teraz najważniejsze było dla mnie to, że muszę spróbować go ocalić. Gdybym zaczekał w ukryciu, pożarli by tego biednego Koszmara, a ja nie mógłbym sobie tego wybaczyć.
Szybko załadowałem Piekło nowymi nabojami i szykowaliśmy się do ataku. Ustaliśmy z Mordką, że najpierw zrobi skok, żeby mnie nie obciążać i strzelimy plazmą w nich. Potem wzlecimy do góry, niby uciekając. Następnie zawrócimy ostatecznie strzelając w nich plazmą i uwolnimy Ponocnika. Nie wiem jeszcze jak stamtąd odlecimy, ale jak zawsze będziemy improwizować.
Popatrzyłem na Szczerbatka do końca sprawdzając siodło. W jego oczach widziałem zdeterminowanie, nadzieję i zapał oraz gotowość do lotu. Klepnąłem go na znak, rozpoczęcia naszego planu. Z gracją Nocnej Furii wyskoczyliśmy i strzeliliśmy plazmą w czwórkę kolesi. Gdy już nas zauważyli próbowali strzelać włóczniami, lecz omijaliśmy je, wzbijając się jeszcze wyżej w powietrze. Będąc na odpowiedniej wysokości zanurkowaliśmy w powietrzu, jak w wodzie i od razu powaliliśmy dziesięciu kanibali. Koszmar był już wolny jednak, nie potrafił odlecieć.
Myślałem, co zrobić dalej. Jednakże nic sensownego w tym momencie nie przychodziło mi do głowy. Wtem koło pobliskiej skały usłyszałem jakby Zębiroga. Poszedłem tam szybko, a za skałą znajdowały się jeszcze dwa Ponocniki i Gronkiel. Po ich oswojeniu poprosiłem, żeby pomogły mi odlecieć stąd razem z rannym Koszmarem. Zgodziły się, więc czym prędzej do tacy przypiąłem sznury, cztery smoki je wzięły w łapy i mogliśmy odlecieć. Chciałem już wskoczyć na Mordkę, lecz nigdzie go nie widziałem. Przestraszyłem się nie na żarty, wodząc wzrokiem po całej wyspie w poszukiwaniu smoka. Dopiero po chwili usłyszałem, tak bliski memu sercu, ryk Nocnej Furii. Uradowany pobiegłem, nie zważając na bolącą nogę, w stronę odgłosu. Za skalą był związany mój Mordka. Szybko wyciągnąłem Piekło, rozcinając krępujące go sznury. Szczerbatek patrzył na mnie, przepraszając za wszystko. Spojrzałem na jego bok z którego leciała krew. Nie mogłem uwierzyć...
CZYTASZ
nienawiść, ból, złość, cierpienie || httyd
FanfictionCzkawka już jako mały chłopiec jest wyśmiewany przez całe plemie. Gdy dowiaduje się okrutnej prawdy, ucieka z wyspy ze swoim najlepszym przyjacielem, Szczerbatkiem. Dotychczas gdy był na wyspie, Astrid się nim nie przejmowała. Dopiero gdy ucieka, dz...