35. Upadek nową szansą.

702 54 4
                                    

    "Każdy potrzebuje trochę nadziei. Nawet najbardziej zatwardziałe serca. To jedyna podstawa dla takiej osoby, że ma jeszcze sens budzić się do życia"

Przetarłem lecącą krew z wargi, uśmiechając się pod nosem. Wspominałem nasze chwile wspólnie spędzone, nasze rozmowy, tułaczki, ucieczki, zabawy. Jak zabierał mi gacie, jak łowiliśmy razem ryby, jak przyglądaliśmy się tańczącym iskierkom ognia przed snem. Wszystko robiliśmy razem. Razem żyliśmy, razem umieraliśmy, razem cierpimy, razem nienawidzimy, razem kochamy - tylko siebie. Nikogo innego, nikt nie zasłużył na naszą miłość, nasze uczucia. Nawet Astrid. Obojgu nam w pewnym sensie zależy, lecz nie potrafimy już kochać, bynajmniej ja. To przez tą osadę straciłem tą możliwość. W chwilach słabości dziękuję im, bo tylko dzięki nim jestem jaki jestem i jakie prowadzę życie. Lepszego nie mógłby sobie wymarzyć, wszystko dzięki nim.


    Dzisiaj na statku panowało ogólne zamieszanie. Wiem, bo rozmawiałem ze strażnikiem, no i trochę wyłapałem od Dragusia na porannych torturach. Nie chciał za bardzo mówić, ale nie dziwię mu się, ma tyle na głowie, a jest sam. I to jeszcze z takim mózgiem, to naprawdę trzeba mu współczuć, jak nic. Dobra, to było za bardzo sarkastyczne, nawet jak na ciebie Czkawka, mruknąłem do siebie w myślach. Aj, jeszcze trochę i na serio będą mogli mnie uważać za ludzika ze zrytą psychą.

    - Ha ha ha – szepnąłem cichutko, rysując kółka na ziemi z mojej krwi z łydki. Nagle wpadłem na genialny plan. Wstałem o własnych siłach, choć sprawiało mi to o wiele więcej trudności niż przypuszczałem. Podtrzymałem się krat i pokuśtykałem do dość dużej ściany, naprzeciw wyjścia z celi. Była idealnie gładka, bez żadnych dodatkowych skał. Zmierzyłem odpowiednio wymiary, protezą wyszlifowałem nierówne uszczerbki, które i tak się znalazły. Ustawiłem się pod dobrym kątem, przystawiłem kciuk w odległości od ściany.

    - Idealnie – mruknąłem, zaczynając swoje największe dzieło. A co takiego tworzę? Otóż postanowiłem swoją jakże drogocenną krwią, namalować... Dragusia. Jestem niemalże pewny, że mu się spodoba. Jego postawna sylwetka będzie się dumnie prezentować, a za nim namaluję Nocną Furię ze mną na grzbiecie, jak mu machamy na pożegnanie. To będzie wspaniałe, istne arcydzieło.

    Po kilku godzinach pracy zdążyłem narobić sobie paru gapiów. Dwóch strażników stało, patrząc na moje płynne ruchy, kreślące uważnie każdą część mojego wroga. Nie mogłem nic pominąć, musi być tak rzeczywisty, tak jakby to on sam stał przy ścianie i wpatrywałby się we mnie, szydząc z mojej niemocy. To okropne, że nawet wróg wyśmiewa się z ciebie. Nie chce żyć.

    Skończyłem, gdy się już zmierzchało, a strażnicy odeszli. W czasie pracy powiedziałem, że maluje Drago, a oni o nic więcej już nie pytali. I dobrze. Nie miałem zamiaru więcej im opowiadać. Jeszcze raz spojrzałem na czerwono-krwiste naścienne malowidło i z błogim uśmiechem, zamknąłem oczy.

    Zbudził mnie przeraźliwy krzyk. Znajdowałem się w kotlinie, tej samej co kilka lat temu. Siedziałem cały i zdrowy, przyglądając się małemu jeziorku i błyszczącym złotym włosom. Chwila? Czy to może być ona? Siedziała na brzegu, opierając głowę o kolana. Wydawała się smutna, przygnębiona. Co chwilę wycierała łzy z policzków, kartkując brązowy notatnik z Nocną Furią na okładce.

    To mój pamiętnik?

    Chciałem się odezwać, podejść do niej, lecz nogi miałem jakby przyszpilone do ciemnego gruntu. Próbowałem się ruszczyć, krzyczeć, zrobić cokolwiek. Niestety na nic zdały się moje usilne nawoływania, staranie się o zwrócenie jej uwagi. Siedziała dalej, szlochając. Czy mogłem coś zrobić? Czy pragnąłem? Czy w ogóle istnieję?

nienawiść, ból, złość, cierpienie || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz