"Wolność. Czasami ma wszelakie znaczenie. Może być ktoś wolny od pracy, wyspy, zajęć. A ja jestem wolny od całej rodziny, osady. Od Berk"
Napisałem starannie wszystkie wyrazy w notesie. Rzeczy włożyłem do torby i chwyciłem się siodła. Lecieliśmy już całą noc. Robiło się coraz jaśniej. Na horyzoncie widzieliśmy wstające słońce. Dawało jeszcze niewiele ciepła ale na pewno się bardziej rozgrzeje. Zmieniłem ustawienie lotki na wolny lot. Szczerbek zamruczał, niezadowolony. Nie pomyślałem, że jest zmęczony.
- Mordko lądujemy - zarządziłem, na co on zaskamlał radośnie. Zniżyliśmy lot, wyszukując wyspy, na której moglibyśmy się zatrzymać.
- O tam - wskazałem smokowi gdzie ma lecieć. Z gracją wylądowaliśmy na miękkiej trawie. Rozejrzałem się. Była to o dość przyjemnym wyglądzie wyspa. Po naszej prawej stronie była rzeka, a po lewej zaczynał się las. Od północy były wysokie skały, a od południa - plaża i ocean. Nazbieraliśmy trochę chrustu i ułożyłem je w stosik. Przy plaży była dość duża jaskinia więc na pewno Szczerbek się zmieści.
- Możesz? - wskazałem na stos drewna. Mordka strzeliła plazmą i od razu mieliśmy gotowe ognisko. Wziąłem jakiegoś patyka i poszliśmy łowić razem ryby. Na początku szło nam wyśmienicie ale, że mam bardzo dowcipnego smoka, już przy piątej rybie leżałem w wodzie. Cały byłem mokry. Szczerbek śmiał się ze mnie.
- No dzięki - mruknąłem i ochlapałem go. Zmierzwił się trochę, ale zaraz goniliśmy się po całej plaży. Ja byłem przemoczony do suchej nitki, a on miał ochlapaną jedną nogę i oczywiście robił z tego wielkie halo.
Nie mogę z tym smokiem.
Zdjąłem spodnie i odwróciłem się, by przeprać koszulkę w morzu. Nie zdarzyłem nawet zareagować. Szczerbatek latał z moimi gaciami po plaży i łące. Zebrałem się z klęczek i zacząłem go gonić. Nawet nie wiecie jaki ten smok jest uparty. Dopiero późnym wieczorem gdy cały się trzęsłem z zimna, łaskawie oddał mi spodnie. Wciągnąłem je szybko na siebie i wyciągnąłem ręce do ogniska. Było mi cholernie zimno. Jednak jaki on jest to jest, ale przyszedł i usiadł bardzo blisko mnie. Wtuliłem się w niego, a on przykrył mnie skrzydłem. I to się nazywa przyjaciel. Pomoże w każdym momencie życia. Ochroni, nie da skrzywdzić. Będzie bronił do ostatniego tchu w piersi, do ostatniej kropli krwi w żyłach. Będzie wierny i nigdy cię nie zostawi. I to jest właśnie Mordka.
Przed zaśnięciem poklepałem go po głowie.
- Jak dobrze, że jesteś.
*Astrid*
Z bolącym sercem wróciłam do wioski. On odszedł. Już tu nie wróci. A ja akurat musiałam tak na głos myśleć? Przecież nic, by mi się nie stało, jakbym do niego zawsze podchodziła. A teraz? Już tak nie zrobię. Przeprosiłam go, ale czy słyszał? Nie jestem pewna. Ale nie wybaczę sobie tego, że uciekł bez moich przeprosin. Niestety. Czasu nie cofnę, a szkoda. Doszłam do domu, ze łzami w oczach wpełzłam do łóżka. Cały czas myślałam o nim. Dopiero nad ranem udało mi się zasnąć.
Obudziłam się niewyspana. Bolało mnie całe ciało. Promienie słońca nakazywały mi wstać, ale ja nie chciałam. No trudno. Podeszłam do okna. Cała wioska już była na nogach. Wzrokiem ogarnęłam całą osadę. Zatrzymałam się na kuźni. Ciekawe czy Pyskacz wie, że już nie będzie miał kogoś do pomocy. Smutne.
Zeszłam wolnym krokiem do kuchni. Nawet nie miałam siły myśleć o wczorajszym "układzie", ojca obietnicach i moich sprzeciwach. Sięgnęłam po swój ulubiony kubek, nalałam do niego herbaty i usiadłam przy stole. Mama pod nos podała mi parującą jajecznicę. Byłam taka senna, że głowa zleciała mi prosto w śniadanie. Sparzyłam sobie pół twarzy. Mama się ze mnie śmiała. Wkurzona trzymając się za nos podeszłam do balii z wodą, by trochę przemyć buzię. Moja rodzicielka patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Po skończonych czynnościach wypiłam herbatę i udałam się do pokoju.
CZYTASZ
nienawiść, ból, złość, cierpienie || httyd
FanfictionCzkawka już jako mały chłopiec jest wyśmiewany przez całe plemie. Gdy dowiaduje się okrutnej prawdy, ucieka z wyspy ze swoim najlepszym przyjacielem, Szczerbatkiem. Dotychczas gdy był na wyspie, Astrid się nim nie przejmowała. Dopiero gdy ucieka, dz...