*5 lat później*
"Czas nie ma znaczenia. Powoli, w swoim rytmie ucieka przez moje palce. Staram się jak najlepiej wypełniać to, co mi przekazano. Ale czy dam radę jeszcze to ciągnąć?"
Odłożyłem pamiętnik. Wstałem z ziemi i otrzepując spodnie, podszedłem do Szczerbatka. Uśmiechnął się i wskazał na siodło. Ustawiłem protezę na tą, do latania i wskoczyłem na grzbiet przyjaciela. Poderwaliśmy się do lotu. Czułem wiatr we włosach, spokój, ciszę i harmonię. Fantastyczne uczucie. Włożyłem kask na głowę i zmieniłem ustawienie lotki na najszybszy lot. Robiliśmy przeróżne sztuczki z ogromną szybkością i precyzją. Mordka pomrukiwał radośnie, a ja krzyczałem szczęśliwy. Po dwóch godzinach wróciliśmy na Smoczą Wyspę. Jest tu mój taki urlopowy dom.
Przez ostatnie pięć lat dużo się zmieniło. Wyrosłem, jestem silniejszy i mam taki swego rodzaju kombinezon z kaskiem. W planach mam przerobienie go na taki do latania, ale do tego potrzebuje kuźni. Szczerbatek ma nową lotkę dostosowaną do mojej protezy. Zmężniałem i jestem przystojniejszy. Przynajmniej tak twierdzi każda dziewczyna z jaką byłem. Dziwne jest to, że wszystkie dziewczyny z tych wysp, na których byłem, chce ze mną chodzić. Lecz jest to takie bycie na kilka dni, bo potem je rzucam. Z żadną nie chcę mieć czegoś wspólnego. Niech Thor broni. Jestem z nimi bo niektóre są ładne i po prostu. Potem gdy już mi się jakaś nie podoba to bum, kolejna. Niektóre mnie nienawidzą, jednak nic sobie z tego nie robię.Latamy z Mordką i nakłaniamy wyspy do współpracy ze smokami. Ale na razie nie jest jeszcze dobrze, bynajmniej każdy się mnie boi. Jestem szczęśliwy z tego, jakie prowadzę życie. Najważniejsze jest to, żeby był przy mnie Szczerbatek. Bez niego moje życie nie ma sensu.
Pogłaskałem Mordkę.
- Co ty na to by lecieć na Wyspę Latających Orchidei? - zapytałem. Smok popatrzył na mnie dziwnie.
- Jak chcesz - mruknął językiem jakim się posługujemy. Czyli językiem, który wspólnie opracowaliśmy. Myślę, że bogowie maczali w tym palce, ale nie będę się kłócił.
Usadowiłem się w siodle zakładaj kask. Ruszyliśmy w ogromną prędkością. Nie da się opisać tego uczucia. W godzinę byliśmy na miejscu. Wszyscy z przestrachem wymalowanym na twarzy patrzyli na nas. Przed szereg wikingów wyszedł Kalur - wódz tej wyspy. Uśmiechnąłem się do siebie na ich miny. Boją się mnie i dobrze. Zszedłem ze Szczerbatka. Podszedłem stanowczym krokiem ku niemu. Wyciągnął rękę, a ja ją uścisnąłem.
- Witaj Smoczy Jeźdźcu na naszej wyspie. Czegóż żądasz? Coś się stało? Czegoś potrzebujesz? - zadawał pytania. Odetchnąłem i ze spokojem czego nie można o nich powiedzieć, odparłem:
- Spokojnie Kalurze. Niczego nie żądam, ale mam prośbę. Mógłbym zostać kilka dni na waszej wyspie i móc popracować w waszej kuźni?
- O Smoczy Jeźdźcu z miłą chęcią cię ugościmy - zapewnił, kłaniając się w pół.
- Dobrze.
Ruszyliśmy ścieżką ku głównemu placu. Wikingowie wrócili do swoich prac. Dzieci bawiły się, wesoło pokrzykując. Rozglądałem się za smokami, które powinny tutaj być, bo kilka miesięcy temu zaprzyjaźniłem je z wikingami. Kalur idąc trząsł się, żebym tylko się nie rozgniewał. Bawiło mnie jego zachowanie, ale no cóż. Boją się mnie i muszą być podporządkowani.
- Gdzie są smoki? - zapytałem. Wódz momentalnie zbladł i cicho wyszeptał.
- Niestety kilka dni po twoim wyjeździe, uciekły. Wyraźnie przestraszyły się nas i naszej broni, którą mamy.
Myślałem, że zaraz zemdleję ze złości. Spoglądnąłem na Mordkę i zacisnąłem pięść, żeby wiedział, że ma być gotowy do lotu.
CZYTASZ
nienawiść, ból, złość, cierpienie || httyd
FanfictionCzkawka już jako mały chłopiec jest wyśmiewany przez całe plemie. Gdy dowiaduje się okrutnej prawdy, ucieka z wyspy ze swoim najlepszym przyjacielem, Szczerbatkiem. Dotychczas gdy był na wyspie, Astrid się nim nie przejmowała. Dopiero gdy ucieka, dz...