#5 Jak to szliśmy do Greenharvest

238 31 34
                                    

- Gdzie wy tak właściwie zamierzacie się podziać? - pyta Lean zatroskanym głosem.

Dobre pytanie.

- Szukamy pewnej osoby... - zaczyna niepewnie Austin. - Uriasz Herring, kojarzysz może...?

- Obawiam się, że nie. W Hedgehogs, gdzie mieszkam, nikogo takiego nie ma. A propos Hedgehogs, chcielibyście wpaść do mnie na obiad? Godzinkę drogi stąd wierzchem - mina Bellatrix, kiedy dziewczyna wypowiada te słowa jest bezcenna. Zadawała się mówić coś w stylu "kolejne gęby do wykarmienia" albo "jeszcze tego nam było trzeba".

- Dlaczego mieszkasz tutaj? - ton Natashy wyraża beztroskę. Właściwie odezwała się pierwszy raz, odkąd poznaliśmy Lean. - W sensie jesteś czarownicą, a to jest śródziemie, tak mi się wydaje...

- Jestem czarodziejką. Czarownica jest obraźliwe - blondynka patrzy na nastolatkę łagodnie. - Poza tym nie chciałabyś mieszkać w tych pozbawionych ładu i składu, zaniedbanych skupiskach ignorantów. W śródziemiu żyje się naprawdę przyjemnie.

Ważna kwestia - iść czy też nie iść do miasteczka. Skoro Lean twierdzi, że żaden Uriasz Herring tam nie mieszka...

- Sądzę, że nie ma sensu iść do Hedgehogs - zwracam się do chłopaka, gdy Natasha jest pochłonięta rozmową z czarodziejką. - Skoro nasz Śledź tam nie mieszka, to nie ma sensu. Zaoszczędzimy czas.

- Gdybyśmy popytali...

- Nie - kręcę głową. - TO NIC NIE DA. Musimy iść dalej, nie możemy tracić czasu na jakieś prowincjonalne miasteczka.

- Może i masz rację, Mathilda. Kobieca intuicja i te sprawy - Austin uśmiecha się.

Puszczam jego komentarz mimo uszu.

- Obawiam się, że nie wstąpimy do ciebie na obiad - zwracam się do złotowłosej, która tłumaczy Natashy ideę zaklęć.

- Na pewno? Szkoda - Lean wzdycha. - Może innym razem. W takim razie gdzie idziecie?

Powinnam odpowiedzieć "przed siebie", ale staram się wymyślić coś kreatywniejszego.

- Popytamy w okolicy - udaję, że mam jakiekolwiek pojęcie o O K O L I C Y.

- Jeśli pójdziecie tą drogą w tym kierunku - Lean pokazuje ręką przed siebie - po jakichś trzech godzinach dojdziecie do Greenharvest, małego miasteczka, w którym mieszka mój kuzyn John Meadow. Dajcie mu tą kartkę - podaje Natashy złożony kilkukrotnie kawałek papieru. - I powołajcie się na mnie. Wtedy da wam nocleg.

- Dziękujemy - odzywa się Natasha i chowa kartkę do swojego plecaka.

- Potrzebujecie koni? - pyta czarodziejka, jakby właśnie sobie przypomniała. - Tuż za zakrętem jest stajnia Augiasza, jestem pewna, że po znajomości odstąpi wam trzy wierzchowce.

- Stajnia Augiasza? - ciekawe, co mnie jeszcze zaskoczy.

- Augiasz to poczciwy starzec. Ale nie bójcie się, w jego stajni panuje idealny porządek i sprząta tam codziennie - śmieje się Lean. - To jak?

- Eee... Nie, nie konie, błagam - Austin robi dziwną minę.

- August Jagoda boi się koni? - rzucam ironicznie.

- Żywię do nich urazę - chłopak teatralnie splata ręce na piersi. - A nie się ich boję.

Jasne, Austin, oczywiście... Nie dość, że idiota, to jeszcze tchórz!

- Raczej nie, dzięki za konie - odpowiadam blondynce w miarę grzecznie.

Wtem, do moich uszu dobiega tętent kopyt. Pastwiskiem, które rozciąga się na prawo od nas galopują trzy siwe konie. Jeden, majestatycznie wyglądający na tle pozostałych, jakby większy i lepiej zbudowany, biegnie z przodu, a pozostałe dwa znajdują się po jego bokach, nieco z tyłu. Konie zwalniają do wyciągniętego kłusa, gdy ten w środku zaczyna się kurczyć. Nieskazitelnie biała sierść stopniowo ciemnieje, a kopyta przekształcają się w ręce i nogi. Gdy stworzenia są już w odległości kilku metrów od miejsca, w którym stoimy, istota w środku prostuje się. Teraz zauważam, że jest to mężczyzna około sześćdziesiątki. Mimo zmarszczek i siwych głosów jest naprawdę dobrze zbudowany i zdaje się być w pełni sprawny fizycznie. Efekt ten potęguje szara, lniana koszula (która swoją drogą jakimś cudem znalazła się na jego ciele po przemianie), opinająca tors. Jego energiczny i pewny siebie chód zdradza charyzmatyczny charakter, ale i dumę.

QuatronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz