#14 Miłość nie zna granic

137 24 4
                                    

- Był lipcowy poranek. Spędzałem lato u wuja, w Pikes. Często tam jeździłem, lubiłem czasami pobyć na Ziemi, oderwać się od tej całej magii...

Wuj mieszkał w dużym, starym domu, stojącym samotnie niczym kruszejący skała na skraju miasteczka. Za drewnianym budynkiem znajdował się zapuszczony ogród i sad, równie zaniedbany. Poskręcane, otoczone chwastami jabłonie przechodziły płynnie w las tak, że nikt nie był w stanie określić gdzie kończy się posiadłość. Drzewa pięły się ku gorze jakby od niechcenia, tylko po to, aby złapać trochę słońca, zabieranego przez nieporządane chaszcze. Między wysokimi dębami, zdecydowanie poza działką  wuja, rosła Jabłoń wyróżniająca się spośród reszty. Gdy powiedziało się "Jabłoń", ci, którzy powinni wiedzieć, wiedzieli o jakie drzewo chodzi. Jabłoń była duża, zdecydowanie większa od pozostałych drzewek. Jej gałęzie wplątały się w gałęzie otaczających ją dębów, jej soczyste, zielone liście dawały cień a jej owoce były krwistoczerwone i ogromne. No i przy okazji pyszne.

Tego poranka, jak prawie każdego z resztą, siedziałem pod jabłonią jedząc ogromne i słodkie jabłko. Nuciłem pod nosem jakaś balladę, gdy usłyszałem cichy szelest. Z drugiej strony pnia, od strony lasu, z krzewów wyłoniła się smukła postać.

Ciemne, kakaowe włosy upięte miała fikuśnie z tyłu głowy. Bladą cerę zdobiło kilka piegów. Na tle idealnej twarzy o delikatnych rysach wyróżniały się oczy w kolorze głębokiej czekolady, opatrzone wachlarzem rzęs. Urody nie odejmowały jej również pełne, malinowe usta.

Dziewczyna mnie nie zauważyła - siedziałem po turecku w wysokiej trawie. Podeszła powoli do Jabłoni rozglądając się ostrożnie i wyciągnęła bladą, zgrabną dłoń po jabłko. Chwyciła owoc i wtedy mnie zobaczyła. Natychmiast cofnęła rękę, jednak zahaczyła złotą bransoletką o gałąź. Biżuteria spadła na ziemię, ale dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Puściła się biegiem w stronę ściany lasu, by w końcu zniknąć między drzewami.

Podszedłem do miejsca, w którym upadła bransoletka i podniosłem ją. Na delikatnym, złotym łańcuszku wisiała mała zawieszka w kształcie serca, na której ktoś wygrawerował "Agna".

"A więc nazywasz się Agna..." - rzuciłem w przestrzeń. Odpowiedział mi jedynie śpiew ptaków.

Jeszcze tego samego dnia zaniosłem ozdobę do jubilera, który z chęcią ją naprawił. Codziennie chadzałem pod Jabłoń z nadzieją, że spotkam Ją. Nie myliłem się.

Pewnego dnia, wcześniej niż zazwyczaj, udałem się pod feralne drzewo. Ku mojemu zaskoczeniu ujrzałem Agnę klęczącą na ziemi i szukającą czegoś w trawie.

- Tego szukasz? - spytałem, wyciągając z kieszeni bransoletkę.

Dziewczyna natychmiast się podniosła, by uciec, ale w porę złapałem jej rękę.

- Czekaj, jestem Garo. - Uśmiechnąłem się.

- Nie... Nie mów nikomu, że kradłam - wyszeptała.

- Nie kradłaś. Te jabłka są niczyje, rosną w lesie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

-Tak?

Było widać, że jej ulżyło.

- To chyba twoje. - Dałem jej ozdobę.

Wzięła ją bez słowa i zapięła na szczupłej ręce. Odwróciła się by uciec, ale ponownie ją powstrzymałem.

- Agna, czekaj!

- Skąd wiesz, jak się nazywam?

Wskazałem głową na bransoletkę, ona kiwnęła głową.

Zaczęliśmy rozmawiać, poznaliśmy się. Codziennie spotykaliśmy się pod Jabłonią, zostaliśmy przyjaciółmi, później parą. Zrozumieliśmy, że chcemy być razem już na zawsze. Poprosiłem ją o rękę a ona przyjęła oświadczyny. Zostało najważniejsze - powiedzieć jej, kim jestem.

QuatronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz