Po przenocowaniu w tanim motelu dla podróżnych ruszamy w drogę. Droga, jak to droga, dłuży się niemiłosiernie, ale w końcu mija na błahych pogaduszkach i nieistotnych zmartwieniach.
Wszyscy staramy się być weseli, żeby ukryć strach. Próbujemy rozmawiać na siłę, żeby nie dopuścić do ciszy. Bo cisza skłania do myślenia, a myślenie powoduje obawy, które są zupełnie nie na miejscu. Zwłaszcza, gdy góry zakrywają już całe niebo przed nami.
Szczyty, które jeszcze niedawno spowijała mgła, zniknęły. Góry w pewnym momencie po prostu giną w gęstych oparach chmur. Czasami zawieje wiatr od północy - wtedy wszyscy zaczynamy drżeć z zimna, czując na skórze małe, lodowate igiełki.
Czasami po zboczu przesunie się złowrogi cień, większy niż dom, często nawet większy niż wieżowiec. Cienie miewają skrzydła albo ogony, zdarza im się wydać jakiś mrożący krew w żyłach dźwięk. Ale wtedy ktoś zaraz opowie jakiś nieśmieszny dowcip i wszyscy zaczynają się śmiać, udając, że nic nie widzieli.
I chociaż jedni nazwą to tchórzostwem, inni zniewagą, to ci, którzy nas zrozumieją, pokiwają głowami i powiedzą, że sami zrobiliby tak samo. Bo czasami bywa tak, że gdy prawda budzi strach, który paraliżuje, należy żyć w kłamstwie i stawić czoło niebezpieczeństwu nieświadomie. Wtedy nie ma czasu na myślenie, a myślenie - jak w tańcu - często prowadzi do pomyłek. Mniej lub bardziej szkodliwych.
Dlatego droga mija bardzo leniwie, wesoło. Wszyscy staramy się być maksymalnie powierzchowni i oceniać po pozorach. Niewolno nam patrzeć wgłąb. Szczerość byłaby złudna.
Po kilku - może dwóch, może pięciu - dniach drogi, docieramy do Thiccot.
Może wrażenie to potęgują Zaklęte Góry, a może to przez cień, który rzucają. Miasteczko zdaje się pełzać po ziemi, jest płaskie, przysadziste. Wydaje mi się, że żaden budynek nie ma więcej niż dwóch kondygnacji. Mimo tego, że dachy domów są smukłe i spiczaste, Thiccot sprawia wrażenie rozdeptanego gówna u podnóży wyniosłych gór.
***
- Teraz musimy dowiedzieć się, gdzie mieszka Harawell Scott - oświadczam wesoło i trącam klacz łydkami.
Przyzwyczajona do mojej "okropnie nietechnicznej" jazdy rusza szybciej.
Jednak miny Natashy i Austina mówią co innego.
- Ech, Rose... - zaczyna Austin, pocierając ramiona dłońmi. - Proszę, chodźmy kupić sobie jakieś okrycia... Bo wiesz, ja tu zamarzam!
- Mówię to pierwszy raz od dawna, ale on ma rację - oznajmia Natsha i uśmiecha się blado.
Wzdycham i zawracam Eskyllę.
- Bluzy, nadchodzimy!
***
Zdecydowanie wolałam moją dresową bluzę, która została w miasteczku półelfów. Po dłuższym zastanowieniu coś, co mam na sobie, nie do końca jest bluzą.
Poprawiam grubo pikowany kaftan ze śliskiego, fioletowego materiału w dziwaczne zawijasy. Zapinany jest na guziki, które źle układają się na biuście.
Tymczasem Natasha zainwestowała w gruby, wełniany płaszcz do kolan. Ze względu na komfort jazy musiała go rozpiąć i teraz narzeka, że jest jej zimno. Mimo wszystko najśmieszniej prezentuje się Austin w swojej skórzanej kurtce obszytej owczym futrem.
![](https://img.wattpad.com/cover/97758715-288-k870233.jpg)
CZYTASZ
Quatron
FantasyNiejasny list, bilety na nieistniejący autobus, nieaktualna książka telefoniczna i nazwisko - to wszystko, co ciotka Dorothy zostawiła przed swoim nagłym i niewyjaśnionym wyjazdem. Rosemary wraz ze swoją nieco pokręconą sąsiadką i półgłówkiem ze...