Rozległe połacie zieleni skąpane w popołudniowym, czerwcowym słońcu stanowią większą część krajobrazu w okolicach Pikes. Teren łagodnie wznosi się i opada. Wysoka, dzika trawa faluje na wietrze dając niespotykany efekt, przywodzący na myśl morze z synchronicznie kołyszącymi się falami. Gdzieniegdzie da się wypatrzeć drzewo, czasami nawet mały zagajnik. Niebo jest bezchmurne, przez co temperatura dochodzi do trzydziestu stopni.
Wzdycham. Przy takim upale czterogodzinna podróż małym, nieklimatyzowanym busikiem to istne piekło. Do celu zostało już nie więcej niż pół godziny, na szczęście. W sumie dziwię się, że nikt jeszcze nie zemdlał, ja osobiście wypiłam trzy butelki wody (litrowe) i dalej okropnie chce mi się pić. Bus jest prawie pusty, oprócz mnie do tej dziury jedzie zaledwie kilka osób. Moim zdaniem, miasteczko liczące niecały tysiąc osób, które ledwo figuruje na mapie powinno zyskać status wsi. Mam nadzieję, że przynajmniej będzie jako taki zasięg. Perspektywa spędzenia dwóch miesięcy w separacji od reszty świata przyprawia mnie o dreszcze. Wychylam się z fotela, żeby spojrzeć przez szybę kierowcy. Mimo wielu wzniesień, na horyzoncie widać już zarys Pikes, chyba. Pojazd zaczyna mijać pierwsze domy, a raczej malutkie domki oraz farmy, z czerwonymi stodołami i ogromnymi silosami. Na lewo rozciąga się jakieś pastwisko, na którym można dostrzec różnokolorowe plamki, które po dłuższym przyjrzeniu się okazują się być byłem. Sięgam po butelkę, na której dnie ostało się kilka kropelek wody. Przykładam ją do ust i liczę, że choć odrobina płynu zwilży moje wysuszone gardło. Nic z tego. Odchylam głowę do tyłu i przymykam powieki, modląc się, by nie obudzić się jako pieczeń.
- Pikes, centrum! - Wstaję gwałtownie, słysząc komunikat. Od razu tego żałuję, gdyż uderzam głową w fotel przede mną.
W pośpiechu upycham wszystko do plecaka i wstaję z miejsca. Kierowca pomaga mi zdjąć walizkę z półki. Schodzę po wąskich, stromych schodkach i stawiam stopę na równo ułożonej kostce. Biorę głęboki wdech. Powietrze jest niebywale czyste, nie to co w przepełnionym spalinami Birmingham, gdzie mieszkam. Tutaj jest inaczej.
Stoję na swojego rodzaju malutkim placyku. Z jednej strony ścianę stanowi mały, elegancki budynek z wieżyczką - ratusz. Prostopadle do ratusza stoi niewielki, drewniany kościółek. Na przeciwko niego, tworząc tym samym trzecią ścianę dla placyku, znajduje się rząd kolorowych budynków. Sądząc po nazwach na witrynach jest to piekarnia, spożywczak, butik, pensjonat i zakład krawiecki. Na środku rynku, jeżeli można go tak nazwać, stoi pokaźna fontanna, otoczona przez ławki. W miejscu, gdzie powinna znajdować się czwarta ściana, biegnie ulica, a raczej znajduje się małe rondo. Dostrzegam małą stację benzynową, gdzie decyduję się udać, chociażby po plan miasta. Chwytam rączkę walizki i ruszam w stronę przejścia.
Ruch uliczny w Pikes przypomina publikowanie kolejnych części ulubionej książki - częstotliwość pojawiania się kolejnych samochodów jest praktycznie znikoma. Nie jestem pewna, po co zrobiono to przejście dla pieszych, gdyż ulice jak okiem sięgnąć są kompletnie puste. No nic, widać tak już musi być. Stacja benzynowa jest naprawdę malutka. Przed niewielkim budynkiem znajdują się dwa stanowiska do tankowania (a nie dziesięć, jak we wszystkich tych stacjach w Birmingham). Sam budynek stacji jest ze trzy razy mniejszy niż te zazwyczaj spotykane.
Otwieram drzwi i wchodzę do ciasnego pomieszczenia. Po lewej stronie od drzwi, dla jasności otwieranych k l a m k ą, znajduje się kasa. Po prawej stronie ustawiono dwa regały z piciem i przekąskami oraz stojak na gazety i mapy. Za kasą stoi mężczyzna około trzydziestki.
- Dzień dobry - zaczynam. - Ma pan może... plan Pikes?
- Słucham? - Jego mina nie mówi nic dobrego. - Plan Pikes? Obawiam się, że nie.
- Bo...? - pytam zdziwiona.
- Bo ta dziura składa się z rynku i kilku przylegających ulic, na przykład. - Uśmiecha się. - A każdy mieszkaniec czy turysta ma wystarczająco oleju w głowie, by nauczyć się sekwencji kilku przecznic na pamięć w pięć minut.
CZYTASZ
Quatron
FantasyNiejasny list, bilety na nieistniejący autobus, nieaktualna książka telefoniczna i nazwisko - to wszystko, co ciotka Dorothy zostawiła przed swoim nagłym i niewyjaśnionym wyjazdem. Rosemary wraz ze swoją nieco pokręconą sąsiadką i półgłówkiem ze...