#28 Kolorowe plamy

89 16 9
                                    

To brzask na wschodzie, a słońcem jest nadzieja. A może to naprawdę słońce?

Przecieram zaspane oczy i podnoszę się na łokciach. Noc była zimna, ale dwa koce i puchowa kurtka skutecznie ochroniły mnie od wiatru i chłodu.

Przypominam sobie tysiące, ba, miliony gwiazd na niebie w kolorze atramentu, które widziałam oczami wyobraźni. Rozgrzane wargi chłopaka, który nie dość, że jest półgłówkiem, to jeszcze nieziemsko całuje. Uśmiecham się lekko.

Znowu ciemność. Do okoła mnie, jak zapach ozonu w burzowy dzień albo wszechobecna willgoć w rześki poranek, unosi się i wciska tam, gdzie nie powinna. Już się przyzwyczaiłam. Chociaż głowę dam, że przez chwilę widziałam błysk światła, jasny punkt. Ale przecież mogę się mylić.

- Wstałaś już, Rosemary? - dobiega zza moich pleców.

- Tak, tak, Natty... Jaka dzisiaj pogoda? - pytam przezornie, starając się stłamsić uczucie palącego głodu w żołądku.

- Pochmurnie - stwierdza nastolatka jednym słowem. - Brzydsza niż wczoraj, tak, hmm... troszkę deszczowo.

Kiwam głową, rozglądając się na niby po niebie. I wtedy zdają sobie sprawę z jednej rzeczy - mam zamknięte oczy.

To już w zasadzie taki nawyk. Po co je otwierać i narażać na wysuszenie, działanie chłodnego, suchego wiatru i zimna, skoro mogę je trzymać pod ciepłymi, nawilżającymi powiekami?

Otwieram powoli powieki i wydaję z siebie jęk ulgi i niedowierzenia, bo oto wszystkie moje obawy podane zostały w niepewność. Robi mi się ciepło na sercu, gdy na wprost mnie dostrzegam plamę światła rozpraszającą mrok. Wyobrażam sobie, że to słońce i umiejętnie komponuje w obraz poszarpane szczyty gór spowite śniegiem i mleczną mgłą, pochmurne, białe niebo i malowniczy widok na Quatron.

- Natty, czy tam jest wschód? - wskazuję przed siebie.

- Tak, a co?

- Widzę słońce. - Cisza.

- Że jak? - pyta dziewczyna drżącym głosem.

- Normalnie. Plama światła. - Wzruszam ramionami. - Chyba odzyskuję wzrok.

Dziewczyna bez słowa podchodzi i przytula mnie mocno, ze wszystkich sił. Odwzajemniam uścisk i daję upust łzom. Łzom szczęścia.

Mrugam kilkukrotnie, jakby w obawie, że to jakaś fatamorgana. Jednak plama światła pozostaje na swoim miejscu jakby zdawała się mówić "nigdzie się nie ruszam, tu ni dobrze".

No i super, odpowiadam jej w myślach.

- Natasha?

- Hmm...?

- Śniadanie? - pytam z nadzieją w głosie.

Dziewczyna prycha radośnie.

- Tak, tak... Za chwilę. Mam nieodparte przeczucie, że powinniśmy zrobić ciepłej zupy w termos - odpowiada blondynka radośnie, z ledwo wyczuwalnym cieniem niepokoju. - Idę obudzę Austina.

- Budź. - Poprawiam się na kocu. - Ja się stąd nigdzie nie ruszam.

Po chwili błogą, niczym niezmąconą ciszę przerywają pomruki niezadowolenia i obelgi rzucane w stronę Natashy i nie tylko.

Przebudzenie smoka, przychodzi mi na myśl i uśmiecham się szeroko. Za szeroko.

•••

Złe nastroje opadły niczym kurtyna przed przedstawieniem, teraz wszyscy jesteśmy pełni energii i nadziei. Nawet opóźnienie spowodowane moim kalectwem zdaje się być mniejsze, a może nawet znikome...

QuatronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz