Ciszę przeszywa świst skrzydeł rozcinających powietrze. Smok wzlatuje wysoko pod niebo, by zacząć pikować wprost nas z przeraźliwym wrzaskiem i w ostatniej chwili poderwać się do góry. Serce łomocze mi w piersi jak młot pneumatyczny i sprawia wrażenie, jakby nie marzyło o niczym innym niż opuszczenie mojego ciała i rozpłynięcie się w powietrzu. Żołądek powędrował gdzieś do gardła, jakby próbował wydostać się na zewnątrz przez usta i dogonić serce.
Biedna, wystraszona Rosemary bez narządów wewnętrznych.
Smok znów pikuje. Tym razem schodzi jeszcze niżej niż poprzednio. Podmuch, który temu towarzyszy, podrywa do góry moje włosy, mokre od śniegu i potu, zlepione krwią. Ogon bestii uderza o skałę, pół metra od miejsca, w którym się znajduję.
Zamykam oczy. Czuję, jak mdli mnie za strachu. Leżę jak sparaliżowana, bijąc się z myślami. Umrę? Jak to jest umierać? Przecież podczas tych wakacji już tyle razy umierałam, że nie powinno mnie to martwić. A jednak. Nie mogę pogodzić się z myślą, że wszystko miałoby się skończyć teraz. Nie wiem gdzie i jaki, ale wiem, że jest jakiś cel, cel tego wszystkiego. Gdzieś przed nami, całkiem blisko, a może zupełnie daleko? Nie możemy się poddać.
Walczyć. Musimy walczyć. Iść dalej i znaleźć Uriasza Herringa. A na razie przeżyć. To jest nasz cel.
Powoli, starając się przekonać samą siebie, każdą sparaliżowaną strachem, zbuntowaną komórkę, otwieram powieki. Rozglądam się dookoła, dziękując Temu, Który Nad Nami Czuwa za to, że widzę. Podnoszę się na łokcie, piekące, bolące, pokryte świeżą i zaschniętą krwią, strzępkami porwanego materiału i brudem. Siadam powoli na skale, wciskając sobie do ust pięść, żeby nie krzyknąć. Wszystko mnie boli, każdy bodziec dociera do mnie jak przez kurtynę z wody. Mimo to wciąż siedzę, trzymam się i nie zamierzam się poddać.
Podnoszę wzrok ku niebu, z trudem powstrzymując łzawienie. Hen, wysoko, na tle tarczy słonecznej, ogromny kształt z rozłożonymi skrzydłami zatacza wielkie koła. Spoglądam na smoka z odrazą i zafascynowaniem jednocześnie. I nagle do głowy przychodzi mi przerażająca myśl. Czy to możliwe... Czy on już mógł ich... Rozglądam się, przezwyciężając ból w szyi. Chcę krzyknąć "Natasha! Austin!", ale z moich ust wydobywa się żałosny jęk. I wtedy ich dostrzegam.
Austin leży nieprzytomny w muldzie śniegu, który wokół jego brzucha przybrał barwę szkarłatu. Natasha, kilka metrów od niego, jęcząc cicho, próbuje się podnieść. Trzyma w ręku coś czarnego, bliżej niezidentyfikowanego, w opłakanym stanie. I wtedy wodna kurtyna pęka, dopuszczając do mnie tysiąc informacji jednocześnie.
Żyjemy. Głazy, smok, góra, przepaść... A my wciąż żyjemy. I wszystko dzięki tej niezidentyfikowanej, czarnej kupce w ręku Natashy. Austin nieprzytomny, ranna Natty i smok, straszliwa bestia, która chce nas zabić.
I ból. Straszny ból, który do tej pory czułam w niewielkim stopniu, teraz jest o wiele bardziej odczuwalny, wbija się we mnie jak tysiące igiełek, zabiera powietrze, wysysa życie... Upadam, umieram. Jestem tylko ja, ból i smok, wielki potwór, który pikuje z otwartą paszczą wprost na mnie...
- Praesidium su... summa! - dochodzi do mnie cichy, łamiący się głos.
Smok odbija się od niewidzialnej tarczy. Natasha wydaje z siebie krzyk, gdy coś, co kiedyś było Księgą, zaczyna się dymić.
- Impetus ill... - woła dziewczyna resztą sił.
Widzę, jak jej dłonie zmieniają barwę na czerwoną.
Smok odlatuje kilka metrów do tyłu.
Dziewczyna coś krzyczy i nagle dzieje się coś dziwnego. Jakieś pole rozpościera się wokół nas, jakby jakieś fale radiowe rozbijały się o skały, nas i wszystko, co nas otacza.

CZYTASZ
Quatron
FantasyNiejasny list, bilety na nieistniejący autobus, nieaktualna książka telefoniczna i nazwisko - to wszystko, co ciotka Dorothy zostawiła przed swoim nagłym i niewyjaśnionym wyjazdem. Rosemary wraz ze swoją nieco pokręconą sąsiadką i półgłówkiem ze...