Jest tylko ciemność, nicość - a ja dryfuję w niej jak kawałek drewna wyrzucony przez morze. Otacza mnie jak ciepła kołdra, daje poczucie ciepła i bezpieczeństwa, chociaż gdzieś z tyłu głowy obija mi się myśl, że nie powinno mnie tu być. Muszę zebrać w sobie siłę, wyrwać się stąd... Przebijam się przez taflę oddzielającą nicość od rzeczywistości.
Ból. Jest ból, ostry, pulsujący w skroniach i całym ciele. Krzyk. Otwieram usta, by krzyczeć i wtedy zdaję sobie sprawę, że nie mam ust. Jest tylko jeden wielki strup, zakrzepła krew, gojąca się rana. A ja otwieram usta i chcę krzyczeć, strup pęka, czuję na języku krew. I ból, ostry, nie do zniesienia. Nie wytrzymam. Mdleję.
I znowu jest tylko nicość i ta dziwna, protekcjonalna ciemność... Otacza mnie z każdej strony, wdziera się do mojego umysłu... A ja nie mam siły się opierać. Oddaję się w ręce niebytu i znów unoszę się w otchłani mroku.
•••
Ciemność rozprasza ostre światło i zapach skór. Do moich nozdrzy dociera też ostra woń dymu. Jest duszno. Uświadamiam sobie, że potrzebuję świeżego powietrza, jeśli nie chcę zwymiotować.
Wyjść na zewnątrz. Ale skąd? Gdzie ja jestem?
Otwieram powoli oczy i rozglądam się z ciekawością. Drewniany sufit, nieco z boku małe okno z podwójnej, grubej szyby, brudne i pokryte od zewnątrz szadzią. Z drugiej strony wnętrze małej chatki, gruby dywan, szafka, krzywy stół i dwa krzesła, a pod sufitem suszone mięso i skóry. Leżę na wąskim, twardym łóżku, przykryta kilkoma ciężkimi, grubymi, śmierdzącymi i przesiąkniętymi tłuszczem kocami.
Gdzie ja jestem?
- Austin? - rzucam, ale nikt mi nie odpowiada. - Natty?
Podnoszę się do pozycji siedzącej i zdaję sobie sprawę z faktu, że wszystko mnie boli. Jestem cała w opatrunkach, mam obwiązaną jakimiś szmatkami głowę, paskudny w smaku opatrunek na ustach, a do tego zabandażowane dłonie i stopy. No tak, raczej nie powinnam wstawać.
Ale w końcu nazywam się Rosemary Campbell, na drugie Nierozwaga, dla przyjaciół Głupota.
Wstaję i od razu siadam z powrotem za łóżko. Pomijając okropny ból w stopach, doszły jeszcze zawroty głowy. Nie, zdecydowanie powinnam siedzieć na tyłku.
- Och, obudiłaś się - mówi ktoś łamaną angielszczyzną, z dziwacznym akcentem. - Wsistko w posiądku?
- Tak, tak. Dziękuję... - udaje mi się wydukać słabym głosem. - Gdzie...
- Siukaś psijaciół?
Podnoszę wzrok. W drzwiach domku stoi bardzo niska kobieta w grubym futrze, czapce i szaliku.
- Tak... Tak. Czy wszystko z nimi okej? - pytam z rezygnacją. - Gdzie ja w ogóle jestem?
- Tak, sią bezpiećni. Witamy w wiośce Api Caissia, ludu pokoju - oświadcza z uśmiechem i dodaje - połóś się. Jesteś śłaba. Długo śpałaś.
- I... Ile?
- Tsi dni. Ci jesteś głodna? - pyta po chwili kobieta, jakby przypomniała sobie, że też jestem człowiekiem.
Nagle zdaję sobie sprawę z tego, jak okropnie burczy mi w brzuchu.
- Tak... Chyba tak.
- Połóś się, zaraz ci coś psiniosę. Męściźni upolowali kozi górskie, pieciemy je na duzim ogniu. Ziaraz będą gotowi. Powinnaś lezieć. Biłaś chori. Ja zaraz psiniosę kozi.
To mówiąc kobieta odchodzi, a ja opadam na łóżko.
„Super. Wylądowaliśmy w wiosce jakichś Api Kapi, przespałam trzy dni, a zaraz zjem na śniadanie kozę" - przemyka mi przez myśl. I nagle coś mnie olśniewa.
CZYTASZ
Quatron
FantasyNiejasny list, bilety na nieistniejący autobus, nieaktualna książka telefoniczna i nazwisko - to wszystko, co ciotka Dorothy zostawiła przed swoim nagłym i niewyjaśnionym wyjazdem. Rosemary wraz ze swoją nieco pokręconą sąsiadką i półgłówkiem ze...