Rozdział 3

22.2K 1.9K 2.4K
                                    


Skąd w takim małym człowieczku tyle złości? Dawno już tak się nie bałem. Ta czysta furia w jego oczach. Bałem się, że mnie zamorduje. Co ja mu takiego robiłem? Grzecznie sobie spałem... Czy to powód do takiego zachowania? A może przez to, że użyłem jego nazwiska? Może go nie lubi? Kto go tam wie... Zepsuł mi humor. Nie wiem co ja właściwie tu robię. Łóżka są niewygodne, pobudka o piątej, to gruba przesada, jak już mówiłem, to nieludzkie! W nocy nie mogłem zasnąć, gość pode mną chrapał jak lokomotywa. Dlaczego mam spać w jednym pokoju z dziewiętnastoma facetami?! Gdzie mój pokój z wygodnym łóżkiem i własną łazienką? Skoro o niej mowa, to marzę o prysznicu.

Tomlinson szedł za mną. Co chwila mnie popychał naprzód. Nie pobiegliśmy za grupą, tamci w bardzo szybkim tempie się oddalili. Ten malutki porucznik się na mnie uwziął. Zaprowadził do jakiegoś murowanego budynku, aż pod same drzwi. Niestety nie zdążyłem przeczytać tabliczki na nich, gdyż zostałem wepchnięty do środka. Za biurkiem siedział wąsaty facet z papierosem w ustach. Wypełniał jakieś papiery. Był tak pochłonięty tą czynnością, że dopiero po chwili podniósł na nas swój wzrok.

- Louis, co cię sprowadza? - zaczął uprzejmie, posyłając uśmiech osobie stojącej za moimi plecami.

- Odpraw go do domu. Nie nadaje się do wojska. Psuje morale wszystkich kadetów. Jest bezczelny. Istny brak szacunku i wychowania. Nie potrzebujemy tu takich. - powiedział na jednym oddechu.

- Styles, zostaw nas samych. - odezwał się starszy mężczyzna.

Westchnąłem i opuściłem gabinet. Zaczekałem za drzwiami. Więc już dzisiaj wrócę do domu? Do swojego pokoju z plazmą na całą ścianę i zimnymi napojami? Wspaniale! Na to tylko czekałem. Ojciec nie będzie mógł mi zarzucić, że tu nie poszedłem. To nie z mojej winy mnie wyrzucają. Jestem niewinny, nic nie zrobiłem. To wszystko przez  tego niebieskookiego pana idealnego. Zachciało mu się wywyższać, jakby był nie wiadomo kim, a to ja jetem Styles! Mam pieniądze, wpływy.

Podszedłem bliżej drzwi, chcąc przysłuchać się ich rozmowie. W pomieszczeniu panowała przejmująca cisza. Przystawiłem ucho do drewnianej powierzchni i dopiero teraz usłyszałem kroki. Było za późno. Drzwi się otworzyły i oberwałem z nich w głowę. To się nazywa szczęście!

Spojrzałem na Tomlinsona. Na jego twarzy widziałem malującą się złość, był czerwony od gniewu. Nawet na mnie nie spojrzał. Wzrok wbijał w ziemię. Atmosfera była napięta.

- Za mną, Styles! - warknął wkurzony.

Bez słowa skierowałem  się za nim. Więc jednak nie jadę do domu? Zostaję tutaj? Ale... dlaczego? Czyżby ojciec ich przekupił? Po jego zachowaniu coś było na rzeczy. Pewnie namówił ich wszystkich, abym został tu do końca tego głupiego szkolenia. Po  co mi ono? Żołnierzem nie zamierzam zostać! To niebezpieczne, a w dodatku można się pobrudzić ziemią, błotem, krwią. To nie dla mnie...

Wyszliśmy na zewnątrz. Słońce widniało już wysoko na niebie. Piekło okropnie. Już wolałem, gdy było pochmurno, wtedy poszedł bym do łóżka, zakopał w kocyku i spał. Taaak... Tego było mi trzeba. Uprzednio gorąca, długa relaksująca kąpiel.

- Ruchy, Styles, musimy dogonić pozostałych! - wydarł się i popchał mnie do przodu,

Sam zaczął biec. Na chwilę obejrzał się na mnie. Nie miałem wyboru, ruszyłem za nim. Nie byłem wielkim zwolennikiem biegów. Przecież wtedy się spocę. Po co to komu? Byłem w tyle za Tomlinson'em jakieś dziesięć metrów. Chłopak zdawał się specjalnie zwolnić, bym nadążył. Po kilkunastu minutach widziałem grupkę osób, biegnącą w naszą stronę. Już wracali. Miałem nadzieję, że dołączymy do niej i będziemy mieli wolne. Nic bardziej mylnego!

- A ty gdzie, Styles?! - usłyszałem jego nieprzyjemny głos. - Przebiegłeś dopiero dwa kilometry!

- Ale... - zacząłem bezradnie patrząc na zmordowanych mężczyzn w przepoconych bluzkach, którzy nas mijali.

Dałem krok do tyłu, a po chwili odskoczyłem w bok przeklinając. Coś utkwiło mi w stopie Mówiłem już, że nie miałem na sobie butów ani spodni, nie licząc szortów? Tak, ten psychopata kazał ludziom biegać w samych gaciach i skarpetkach! To znęcanie się! A wracając do mojej stopy, to utkwiło w niej szkło. Co robiła tu rozbita butelka? Tego nie wiem. Teraz siedziałem na ziemi, próbując wyciągnąć odłamki szkła.

- Cholera, Styles! - usłyszałem zirytowany ton głosu. - Co za oferma.

Nic nie powiedziałem, jedynie pokazałem mu środkowy palec. Podszedł do mnie i przysiadł na piętach. Złapał za moją nogę, mało delikatnie. Pokręcił głową i się podniósł. Podał mi rękę, którą chwyciłem. Pomógł mi wstać.  Przewiesił sobie moją rękę przez szyję i razem zaczęliśmy kierować się z powrotem w stronę budynków.

- Dlaczego muszę użerać się z takimi idiotami... - westchnął, lecz ja wszystko słyszałem.

- Bez takich, Tomlinson! - warknąłem, chwytając dłonią za jego włosy, lekko je szarpiąc. Odchylił delikatnie głowę do tyłu.

- Puszczaj, bo cię zostawię. - mruknął i przydeptał mi zdrową stopę.

Od razu puściłem jego karmelowe włosy. Na miejsce dotarliśmy po kilkunastu minutach, lecz nie skierowaliśmy się do mojego domku, w którym przez kilkanaście dni mam zaszczyt mieszkać. Skierowaliśmy się do niewielkiego, białego budynku, gdzie znajdował się znak czerwonego krzyża. Weszliśmy bez pukania. Za biurkiem siedział Mulat, ten sam, co przyglądał się wydarzeniom z rana.

 - Zajmij się nim. - mruknął jedynie niebieskooki i zostawiając mnie na kozetce, po prostu sobie wyszedł.

Czarnowłosy podniósł się z krzesła i podszedł do mnie. Przysunął sobie obrotowy taboret i uważnie mi się przyjrzał.

- Harry, zgadza się? - zapytał, posyłając delikatny uśmiech. - Jestem Zayn.

- Zgadza się. - odparłem. - A ty jesteś przyjacielem tego gburowatego krasnala.

- Gburowatego krasnala... Louisa, hm? Fakt, jest czasami nieznośny. - kontynuował. - Ale to fajny facet.

- Coś z nim nie tak. Za wszelka cenę chce mnie zniszczyć. Dlaczego uwziął się na mnie? Przecież nic mu nie zrobiłem... Jest chamem, prostakiem, gburem, idiotą jakich mało.

- Musisz mu wybaczyć, dawno nikt go nie wypieprzył. - zaśmiał się a ja spojrzałem się na niego z zainteresowaniem.

,,Nie wpieprzył''? Czyli, że on jest gejem? Skoro tak... To tylko ułatwiało zadanie. W dodatku nie jest dominujący. Jak już mówiłem, chodzący ideał. Lepiej trafić nie mogłem.

- Coś się stało? Zaniemówiłeś nagle. - spojrzał się na mnie brązowymi oczyma.

- Nie... Nic. Długo znasz Louisa? - zapytałem.

- Od piaskownicy. - zaśmiał się. - Czasem bywa irytujący, miewa swoje humorki. Myślę, że po kilku dniach mu przejdzie.

- On żywi do mnie czystą nienawiść. - zapewniłem. - Wątpię, że mi odpuści.

- Cóż... Bywa. A teraz zajmijmy się twoją nogą. - wskazał na moją kończynę. - Stanąłeś na gwóźdź?

- Szkło. - odparłem.

Pokiwał głową i zajął się opatrywaniem rany. Nawet nie zwracałem uwagi na szczypanie. ,,Dawno nikt go nie wypieprzył. '' Chyba czas to zmienić, prawda? Odpłacę mu się za takie traktowanie. Szykuj się Tomlinson. Już jesteś mój, poruczniku!

※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※


Yes, sir! ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz