Dzisiejszy poranek spędziliśmy na strzelnicy. Akurat przyszła moja kolej. Wycelowałem w tarczę i strzeliłem. Pocisk trafił kilka centymetrów poza cel. Westchnąłem i spojrzałem na dziurę po kuli.
- Styles, skup się! - powiedział blondyn z zarostem na twarzy.
- Przecież się staram. - mruknąłem.
Nie chciałem słuchać już narzekań instruktora. Przecież nigdy w życiu nie strzelałem, więc co się mnie czepia? Obejrzałem się w bok. Tomlinson stał oparty o ścianę. Rozmawiał z jakimś chłopakiem. Zaśmiał się, ukazując przy tym proste, śnieżnobiałe zęby. Musiał się nieźle bawić. Kim jest ten facet i co tu robi? Na pewno nie jest to kadet z naszego oddziału. Nigdy go nie widziałem. Zgrzytnąłem zębami wkurzony. Nie podobało mi się to.
W pomieszczeniu dało się słyszeć huk wystrzału. Ale to przecież nie dziwne, skoro jesteśmy na strzelnicy. Tylko dlaczego nagle wszyscy zamilkli i zaprzestali wykonywania swoich czynności? Czyżby koniec ćwiczeń?
- Kurwa! Styles! - usłyszałem głośny krzyk.
Odwróciłem głowę w stronę instruktora. Patrzył na mnie z mordem wymalowanym na twarzy. O co mu chodziło? Przecież ćwiczenia nie uciekną. I tak muszę spędzić tu kolejną godzinę.
- Celuj w tarczę, a nie we mnie, Styles! - wrzasnął, aż drgnąłem.
Podszedł do mnie i wyrwał mi broń z ręki. Rozejrzałem się po zgromadzonych osobach. Zrobiłem coś złego? Niall pokręcił z politowaniem głową. Nawet Tomlinson skierował swoje spojrzenie w moją stronę.
- Harry, o mało co nie załatwiłeś naszego instruktora. - wyjaśnił Charlie, z którym zamieniałem się podczas strzałów.
- Naprawdę? - zdziwiłem się.
Jednak widząc minę blondyna, zamilkłem. Przecież to niespecjalnie... Jeżeli miałbym w kogoś strzelać to w czarnowłosego faceta, który stał naprzeciwko mojego porucznika. Westchnąłem i przeczesałem włosy palcami. Chyba mi starczy tych ćwiczeń na dziś.
- Styles! - usłyszałem przyjemny dla ucha głos. - Chodź ze mną.
Tomlinson znalazł się przy mnie. Porzucił rozmowę i skierował się w stronę drzwi. Blondyn odetchnął z ulgą. Kadeci ćwiczyli dalej na strzelnicy, a my wyszliśmy przed budynek.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał. - Miałeś nie sprawiać kłopotów.
- Ta broń sama wystrzeliła... - westchnąłem. - Nie wrócę dziś na strzelnicę, prawda?
Chłopak pokręcił głową. Zaczął kierować się przed siebie, a ja ruszyłem za nim. Zastanawiałem się gdzie mnie prowadzi. Miałem nadzieję, że pójdziemy do jego domku. Strasznie tęskniłem za jego delikatną i wrażliwą skórą. Za ciepłem drugiego ciała. Szatyn potrafi być miły jak się postara. Zauważyłem to podczas ostatniej nocy. Kto by pomyślał, że Tomlinson jest tak gorący i uwielbia się przytulać?
Malik w końcu naprawdę zmuszony był spać poza swoja sypialnią. Podobno został razem z Niall'em w gabinecie. Na drugi dzień narzekał na ból karku. Nie wiem co oni tam robili przez całą noc. Wierzę, że dobrze się bawili, tak samo jak ja z Lou.
- Biegiem marsz, Styles! - zawołał i zaczął po chwili biec.
Stałem i przyglądałem się oddalającej sylwetce chłopaka. On tak na serio? Mam biegać? Chyba naprawdę wolę zostać na strzelnicy. Biegi są męczące. I tak po obiedzie zapowiedział, że dziś biegniemy na dwadzieścia kilometrów. On chce mnie wykończyć. Jęknąłem cierpiętniczo i zacząłem podążać za nim. Na chwilę zwolnił, bym mógł go dogonić. Biegliśmy ramię w ramię. Od czasu do czasu zerkałem na niego, lecz był zbyt skupiony na biegu.
CZYTASZ
Yes, sir! ~Larry ✔
Fanfiction#1 w ff || - Baczność, Styles! - warknął niebieskooki. - Pewna część ciała już mi stoi na baczność, sir! - odparł chłopak, a na jego twarzy wymalował się szeroki uśmiech zadowolenia. - Pieprz się, Styles. - dodał, lekko się czerwieniąc. Spojrzał na...