Podczas obiadu panował chaos. Ludzie zachowywali się jak wygłodniałe bestie. Gdy tylko zobaczyli jedzenie, zaczęli się przepychać między sobą. Może nie zawracałbym sobie aż tak tym głowy, gdyby to nie była tylko jedna grupa. Moja grupa, tak w ścisłości. Inni patrzyli się na nas jak na wariatów. Sam tylko stałem pod ścianą i kręciłem z politowaniem głową. Przecież im tego jedzenia nie zabiorą. Mają na posiłek aż pięć minut, niech nie przesadzają... Gdyby tak wolno nie sprzątali swojego domku, w którym zrobili bałagan, mieliby więcej czasu. Sami sobie szkodzą. A przecież cały czas im to powtarzam. Porządek i dyscyplina to podstawa, teraz niech się martwią o siebie.
Sam osobiście nie byłem głodny, dodatkowo nie miałem humoru. Trochę przegiąłem z dzisiejszą pobudką i tym biegiem. Oczywiście nie umknęło to Stan'owi, który od razu poleciał z tym do wyżej postawionych osób. Nie mieli z tym jakiś dużych problemów, nawet zaśmiali się na wspomnienie chłopaka w bokserkach ze wzrokiem różowych króliczków. Wolałbym nikomu nie podpaść, a patrząc na zachowanie kadetów, raczej w to wątpię. Może jestem trochę nerwowy, ale on nie powinni przekraczać pewnej granicy. Weźmy na ten przykład tego zielonookiego, który od dwóch minut się na mnie gapi, nawet tego nie ukrywając. To ja jako pierwszy odwracam wzrok, nie zamierzam brać udziału w jego gierkach. Nie można odprawić go do domu i wyrzucić, bo jego ojciec zapłacił ładną sumkę na rozwijanie technologii w wojsku, czy czymś takim. Nie do końca zrozumiałem, co ten wąsaty mężczyzna z wczoraj miał na myśli. Nawet nie chcę się w to zagłębiać. Wiem tylko tyle, że Styles nie opuści tego terenu przez jeszcze długie miesiące. Nie byłem z tego powodu zadowolony.
- Tommo! - usłyszałem znajomy głos.
Tym razem to nie był Malik. Czarnowłosy siedział przy stole i kończył swój posiłek. Pochłonięty był z resztą w rozmowie z dwiema kobietami. Podobno przyjechały na miesiąc w ramach praktyk. Tym też się za bardzo nie interesowałem. Wiedziałem tylko tyle, że Mulat zamieniłby je na przystojnych blondynów niż te długonogie żyrafy.
- Co cię sprowadza Payne? - wysiliłem się na delikatny uśmiech.
Podaliśmy sobie dłonie i już po chwili chłopak stanął obok mnie, by również mieć widok na całą stołówkę. Kołysał się na swoich stopach, wyraźnie zadowolony.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytałem w końcu, przerywając dłuższą ciszę.
- Czy to prawda z tym, że kazałeś nagim facetom biegać o piątej nad ranem? - zapytał spoglądając na mnie.
- Po pierwsze oni nie byli nadzy, mieli co najmniej bokserki lub skarpetki, po drugie była już piąta trzydzieści. Nie wiem co w tym jest takiego niezwykłego. - prychnąłem i skrzyżowałem ręce na swojej klatce piersiowej.
- Zrobiłeś coś tamtemu dzieciakowi? - podbródkiem wskazał loczka, który pochłonięty był teraz w rozmowie z innym kadetem.
- O czym ty mówisz? - zmarszczyłem brwi, zupełnie go nie rozumiejąc.
- Podobno po wybuchu twojej złości trafił do Zayn'a. Zrobiłeś mu coś? - dopytał. - Oczywiście to może zostać miedzy nami. Niektórzy z mojej grupy również mnie denerwują, ale staram się powstrzymywać. To twoja druga, samodzielna grupa szkoleniowa, z tym, że tą prowadzisz od zera. Są niewychowani, brak im dyscypliny i ogłady, zgadza się?
- Tak. - przytaknąłem. - Ale Styles wlazł na szkło i dlatego odesłałem go do Malika. Nie zniżyłbym się do takiego poziomu, by go jeszcze uderzyć, chociaż uwierz... aż mi ciężko się powstrzymać. Jest najbardziej cyniczny, rozpuszczony, zupełny brak szacunku. Ciągle mnie znieważa, ale nie mogę mu na to pozwolić, bo jakbym wyglądał w oczach pozostałych?
CZYTASZ
Yes, sir! ~Larry ✔
Fanfiction#1 w ff || - Baczność, Styles! - warknął niebieskooki. - Pewna część ciała już mi stoi na baczność, sir! - odparł chłopak, a na jego twarzy wymalował się szeroki uśmiech zadowolenia. - Pieprz się, Styles. - dodał, lekko się czerwieniąc. Spojrzał na...