Rozdział 37

18.4K 1.5K 1.7K
                                    


- Jak udało ci się zapanować nad tą bestią, zwaną moim bratem? - spytała Gem, kiedy sprzątaliśmy po obiedzie.

Państwo Styles już dawno opuścili jadalnię i udali się na krótki spacer. Oczywiście chcieli, abyśmy do nich dołączyli, lecz woleliśmy pomóc Alice - ich kucharce. Dzięki temu szybciej skończyła swoją pracę i mogła wrócić do domu, gdzie czekała na nią córka wraz z wnukami.

- Czasem zachowuje się nieodpowiednio, sam nie wiem. - podrapałem się po karu, myśląc nad odpowiedzią na pytanie dziewczyny.

- Musi być jakiś sposób, który mogłabym wypróbować na nim. - drążyła dalej ten temat.

- Gem... - westchnął Harry, kończąc wycierać ostatni talerz. - Nie zapominaj, że ja tu też jestem i wszystko słyszę.

- Po prostu jestem ciekawa. - jęknęła.

- Chcesz wiedzieć? Hm? - kontynuował zielonooki. - Po prostu się pieprzymy po kątach. To mnie bardzo uspokaja i relaksuje. - dodał. - Ale raczej nie wypróbujesz tego sposobu na mnie, droga siostrzyczko.

Dziewczyna otwierała i zamykała usta jak ryba. Chyba zabrakło jej słów. Ja momentalnie zrobiłem się czerwony na twarzy. Było mi gorąco. Czasem zapominam jakim Harry jest idiotą. Jak mógł powiedzieć coś takiego? I to jeszcze przy kimś ze swojej rodziny... Przy swojej siostrze...

- Chyba zgodzisz się ze mną, Loueh? - spojrzał się na mnie z szerokim uśmiechem.

- Ja...

- To takie słodkie! - wykrzyknęła po chwili  dziewczyna, przerywając mi w wypowiedzi. - Pasujecie do siebie.

- Co nie, siostrzyczko? - wysilił się na miły, przesłodzony ton głosu i przyciągnął mnie do siebie tak, że zderzyliśmy się biodrami.

- Tylko trzymaj go krótko Lou. Potrafi być wyjątkowo nieznośny. - ostrzegła.

- Coś  o tym wiem. - zaśmiałem się i wyplątałem z uścisku chłopaka, na co ten mruknął niezadowolony.

Jeszcze przez kilka minut rozmawialiśmy z Gem. Kazaliśmy pożegnać od siebie rodziców Harry'ego, po czym opuściliśmy ich posiadłość. Spojrzałem na zegarek i zdziwiony stwierdziłem, że było już po siedemnastej. Kierowaliśmy się powoli małymi uliczkami. Harry uparł się, aby wracać przez park, ale nie protestowałem. Lubiłem długie spacery, a już najbardziej spacery z zielonookim.

- Kiedyś w tej fontannie wraz z ojcem puszczaliśmy łódki. - odezwał się po chwili , wskazują na fontannę.

Podeszliśmy bliżej do tego obiektu. Na dnie fontanny znajdowały się drobne monety. Zapewne ktoś wierzył w magiczną moc wypowiadanych życzeń. Usiedliśmy na brzegu i wpatrywaliśmy się w taflę wody, która była zakłócana przez spadającą wodę.

- Jakie masz życzenie, Lou? - zapytał.

- Nie mam żadnych życzeń. - odparłem. - Nie wierzę w te bzdury.

- Dlaczego nie? To jest całkiem zabawne. - wyjaśnił. - Kiedyś jedno z moich życzeń się spełniło.

- I co to było za życzenie?

- Chciałem poznać jakąś wyjątkową osobę w moim życiu. Jak widać, udało się. - zaśmiał  się. - Spotkałem ciebie.

- Nie kłam, Hazz. Nie ma czegoś takiego jak magiczna moc fontanny. - prychnąłem.

- Chcesz się przekonać? - zapytał.

Wstał na chwilę, tylko po to, aby odnaleźć monetę w swojej kieszeni. Podał mi ją i chwycił za moją dłoń, zajmując miejsce obok mnie. Spojrzałem się na niego pytająco. Zachowywał się czasem jak dziecko.

Yes, sir! ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz