- Jak udało ci się zapanować nad tą bestią, zwaną moim bratem? - spytała Gem, kiedy sprzątaliśmy po obiedzie.
Państwo Styles już dawno opuścili jadalnię i udali się na krótki spacer. Oczywiście chcieli, abyśmy do nich dołączyli, lecz woleliśmy pomóc Alice - ich kucharce. Dzięki temu szybciej skończyła swoją pracę i mogła wrócić do domu, gdzie czekała na nią córka wraz z wnukami.
- Czasem zachowuje się nieodpowiednio, sam nie wiem. - podrapałem się po karu, myśląc nad odpowiedzią na pytanie dziewczyny.
- Musi być jakiś sposób, który mogłabym wypróbować na nim. - drążyła dalej ten temat.
- Gem... - westchnął Harry, kończąc wycierać ostatni talerz. - Nie zapominaj, że ja tu też jestem i wszystko słyszę.
- Po prostu jestem ciekawa. - jęknęła.
- Chcesz wiedzieć? Hm? - kontynuował zielonooki. - Po prostu się pieprzymy po kątach. To mnie bardzo uspokaja i relaksuje. - dodał. - Ale raczej nie wypróbujesz tego sposobu na mnie, droga siostrzyczko.
Dziewczyna otwierała i zamykała usta jak ryba. Chyba zabrakło jej słów. Ja momentalnie zrobiłem się czerwony na twarzy. Było mi gorąco. Czasem zapominam jakim Harry jest idiotą. Jak mógł powiedzieć coś takiego? I to jeszcze przy kimś ze swojej rodziny... Przy swojej siostrze...
- Chyba zgodzisz się ze mną, Loueh? - spojrzał się na mnie z szerokim uśmiechem.
- Ja...
- To takie słodkie! - wykrzyknęła po chwili dziewczyna, przerywając mi w wypowiedzi. - Pasujecie do siebie.
- Co nie, siostrzyczko? - wysilił się na miły, przesłodzony ton głosu i przyciągnął mnie do siebie tak, że zderzyliśmy się biodrami.
- Tylko trzymaj go krótko Lou. Potrafi być wyjątkowo nieznośny. - ostrzegła.
- Coś o tym wiem. - zaśmiałem się i wyplątałem z uścisku chłopaka, na co ten mruknął niezadowolony.
Jeszcze przez kilka minut rozmawialiśmy z Gem. Kazaliśmy pożegnać od siebie rodziców Harry'ego, po czym opuściliśmy ich posiadłość. Spojrzałem na zegarek i zdziwiony stwierdziłem, że było już po siedemnastej. Kierowaliśmy się powoli małymi uliczkami. Harry uparł się, aby wracać przez park, ale nie protestowałem. Lubiłem długie spacery, a już najbardziej spacery z zielonookim.
- Kiedyś w tej fontannie wraz z ojcem puszczaliśmy łódki. - odezwał się po chwili , wskazują na fontannę.
Podeszliśmy bliżej do tego obiektu. Na dnie fontanny znajdowały się drobne monety. Zapewne ktoś wierzył w magiczną moc wypowiadanych życzeń. Usiedliśmy na brzegu i wpatrywaliśmy się w taflę wody, która była zakłócana przez spadającą wodę.
- Jakie masz życzenie, Lou? - zapytał.
- Nie mam żadnych życzeń. - odparłem. - Nie wierzę w te bzdury.
- Dlaczego nie? To jest całkiem zabawne. - wyjaśnił. - Kiedyś jedno z moich życzeń się spełniło.
- I co to było za życzenie?
- Chciałem poznać jakąś wyjątkową osobę w moim życiu. Jak widać, udało się. - zaśmiał się. - Spotkałem ciebie.
- Nie kłam, Hazz. Nie ma czegoś takiego jak magiczna moc fontanny. - prychnąłem.
- Chcesz się przekonać? - zapytał.
Wstał na chwilę, tylko po to, aby odnaleźć monetę w swojej kieszeni. Podał mi ją i chwycił za moją dłoń, zajmując miejsce obok mnie. Spojrzałem się na niego pytająco. Zachowywał się czasem jak dziecko.
![](https://img.wattpad.com/cover/106826955-288-k399566.jpg)
CZYTASZ
Yes, sir! ~Larry ✔
Fanfiction#1 w ff || - Baczność, Styles! - warknął niebieskooki. - Pewna część ciała już mi stoi na baczność, sir! - odparł chłopak, a na jego twarzy wymalował się szeroki uśmiech zadowolenia. - Pieprz się, Styles. - dodał, lekko się czerwieniąc. Spojrzał na...