Umierałem... Dlaczego Zayn musiał opuścić mnie w takiej chwili? Przecież wie, jak bardzo nienawidzę chorować. Kto poda mi leki? Kto przyniesie chusteczkę? Czuje się taki słaby, bezsilny...
Gdy jak co rano, miałem stawić się u dowództwa, nie mogłem podnieść się z łóżka. Ból głowy przyszpilił mnie do niego i nie chciał puścić. To było takie beznadziejne... Chyba nikt nie lubi chorować. Bo co może być w tym fajnego? Przez cały czas chodzisz zasmarkany i odechciewa ci się żyć.
- Louis, co z tobą? - usłyszałem głos swojego przyjaciela.
I to nie był Malik. On zostawił mnie samego w najmniej odpowiednim momencie. A obiecał, że nigdy nie opuści przyjaciela w potrzebie. Akurat...
Spojrzałem teraz w stronę drzwi. Przez nie wszedł do środka Liam. Był wyraźnie zdziwiony widokiem jaki zastał. Bo kiedy Louis Tomlinson o godzinie siódmej wciąż leży w łóżku? Już dawno powinienem biec kolejny kilometr tego dnia, poganiając bandę nowicjuszy, a teraz? Teraz leżę bezsilnie na łóżku, przykryty do połowy kocem w towarzystwie lawiny zużytych chusteczek do nosa. Czy ten dzień mógłby być jeszcze gorszy? Wątpię...
- Nie widać? - jęknąłem, przykładając do czoła swoją rękę. - Jestem chory. Nie mogę stawić się dzisiaj u...
- Wiem. - przerwał mi. - Wyglądasz koszmarnie.
- Dzięki. - odparłem. - Kto dziś przejął moje stanowisko?
- Nick Grimshaw. - powiedział jedynie i podszedł do mnie bliżej, siadając na brzegu łóżka.
- Tylko nie on... - jęknąłem. - Musieli dać akurat jego?
Strasznie nie lubiłem Nick'a. Może to dlatego, że znamy się już kilka lat i miałem okazję poznać jego prawdziwą twarz? Był kłamcą i manipulantem. Razem dostaliśmy się do wojska. Konkurował ze mną we wszystkim. Za każdym razem dokładnie uświadamiał mnie, że jestem od niego gorszy. Przez niego ciągle miałem pod górkę. Każdy awans usprawiedliwiał tym, że mam wpływy w wojsku ze względu na ojca. Wcale tak nie było. Fakt, że mój ojciec był wysoko postawioną osobą nie był dla mnie korzystny. Ode mnie wymagano dwa razy więcej co od innych. Nick robił wszystko, aby utrudnić mi życie. Rzucał kłody pod nogi. Tylko czeka, aż się potknę, by zrównać mnie z ziemią.
- Tylko on miał dziś czas. Oddał swoją grupę na ćwiczenia w terenie do Micky'ego. Gdy dowiedział się o twojej nieobecności sam zgłosił się, by cię zastąpić. Niemalże pobił się o to ze mną.
- To czemu odpuściłeś? Przynajmniej byłbym spokojny o swoich ludzi, kto wie co teraz powie im o mnie Nick. Cholerne przeziębienie. - jak na potwierdzenie swoich słów zebrało mi się na kichanie.
Zimny dreszcz przebiegł przez moje ciało. Wzdrygnąłem się i pociągnąłem nosem. Liam chwilę mi się przyglądał w zamyśleniu.
- O nic się nie martw, Styles na pewno nie da mu się panoszyć. - zaśmiał się. - Już on zamieni życie Nick'a w piekło.
- Tak jak moje. - dodałem szybko.
- Tak, tak jak twoje. - posłał mi delikatny uśmiech i podniósł się z materaca.
Chwycił koc i przykrył mnie szczelniej, aż po samą głowę. Skrzywiłem się i ponownie go skopałem. Było mi za gorąco. Co ja poradzę, że raz mi zimno, a raz ciepło? Nie wytrzymałbym długo owinięty w koc jak mumia egipska.
- A teraz może się prześpij i nie myśl już o tym. Szybciej minie ci czas. -powiedział, dając za wygraną walkę o nakrycie. - Dobranoc Lou.
- W takich momentach tęsknię za telewizorem. Nic nie mam do roboty teraz. Zanudzę się na śmierć. - dodałem. - Odwiedzisz mnie jeszcze Payne?
- Wpadnę później zobaczyć, czy jeszcze żyjesz. - zażartował. - A teraz zobaczę jak radzi sobie Grimshaw. Trzymaj się, Boo.
- Mówiłem ci, że cię lubię? - spytałem. - Jesteś dla mnie jak brat...
- Mam ci podać chusteczki, tak? - westchnął.
Podszedł do szafeczki nocnej po stronie Mlika. Wyciągnął z niej opakowanie śnieżnobiałych chusteczek. W tym momencie były one dla mnie cenniejsze niż złoto. Podał mi całe pudełeczko i skierował się do wyjścia.
- Na pewno nie możesz ze mną zostać? - spróbowałem ponownie.
Za wszelką cenę chciałem zatrzymać Liam'a przy sobie. Bo co ja będę robił przez tyle godzin sam jak palec? W dodatku zamknięty w czterech ścianach bez telewizora czy jakiegokolwiek towarzystwa? Wszyscy nie mają czasu. Są pochłonięci przez wykonywanie swoich obowiązków. Zawsze gdy byłem chory Zayn ze mną zostawał. Rzadko kiedy miał coś do roboty, więc przynajmniej dotrzymywał mi towarzystwa.
- Chciałbym, ale nie mogę, sam wiesz... - westchnął.
- W porządku, idź. - powiedziałem.
Zostaw swojego umierającego przyjaciela. Niech udusi się przez warstwę piętrzących się chusteczek. Bo kto by się przejmował biednym, małym Louis'em... - pomyślałem. Zamiast powiedzieć tego na głos, dodałem jedynie:
- Miłego dnia, Li.
Liam posłał mi delikatny uśmiech i szybko się ulotnił. Chyba zaczynał mieć mnie już dość. Gdy jestem chory robię się marudny i trudno ze mną wytrzymać. Zawsze zastanawiałem się jak Mulat daje radę.
Po wyjściu chłopaka z domku, zrobiło się cicho. Tylko na zewnątrz słychać było wydawane komendy przez dowódców. Znów miałem napady kaszlu, przez co zużyłem dwie chusteczki. Miałem tylko nadzieję, że Liam wróci tu z powrotem, zanim wyczerpie mi się mój jedyny zapas. Sam nie jestem w stanie podnieść się z łóżka. To jest niewykonalne.
Po pierwszej godzinie nic nie robienia miałem dość. Przez ten czas zdążyłem policzyć wszystkie plamy na suficie oraz ilość okrążeń jakie zrobiła gigantyczna mucha, zanim wylądowała na podłodze. Oczywiście pozbyłbym się insekta, ale to równało się z tym, że musiałbym sięgnąć po jakiegoś buta, a to z kolei prowadziłoby do ruszenia się z miejsca. Nie chciałem ryzykować zawrotami głowy. Już i tak cierpiałem z bólu.
Zachciało mi się pić, byłem spragniony, a w ustach dosłownie miałem Saharę. Niestety butelka z wodą również postanowiła zagrać mi na nosie i ulokować się na stoliku pod ścianą, zbyt daleko, by po nią sięgnąć. Złośliwość rzeczy martwych, jak to mówią. Jęknąłem sfrustrowany i przekręciłem głowę na bok, w stronę okna. Zaczynało zbierać się na deszcz. Zaczynałem się cieszyć, że dzisiaj nie zmoknę. Chociaż chyba nie dałoby się zachorować dwa razy, prawda?
Wskazówki zegara, znajdującego się nad drzwiami zdawały się przesuwać w żółwim tempie. Była dopiero jedenasta. Co ja będę robił przez tyle godzin? Zupełnie sam, podkreślam. Zacząłem przeliczać godziny na minuty, a minuty na sekundy, lecz po zliczeniu trzech godzin, pomyliłem się i nie chciało mi się zaczynać od nowa.
Zastanawiałem się, czy ktoś zajrzy do mnie po południu. Przecież musiałem coś zjeść, nie? Byłem okropnie głodny, do tego chciało mi się pić i byłem w fatalnym humorze. Gdyby był w pobliży Styles i czemu zwyczaj sobie ze mnie zakpił, chyba bym go zamordował. Oczywiście zaraz po wyzdrowieniu. Nie mam siły nawet unieść ręki. Kto w ogóle wymyślił katar?!
Czekałem na obiad, który miałem nadzieję dostać, nadzieja matką głupich, czyż nie? Skorzystałem z rady Liam'a i spróbowałem zasnąć. Nigdy nie potrafiłem drzemać w ciągu dnia. Teraz przyszło mi to z zaskakującą łatwością, kto by pomyślał? Zamknąłem oczy i po prostu zasnąłem. Sen to lekarstwo na wszystko, tak mówią.
⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕⌛☕
Dziękuję za tak liczne komentarze i gwiazdki :D
_____________________
- Sprawdzamy listę obecności, kadeci!
Podpiszcie się pod nią i już lecimy z pompkami. ☛ ^.^
,,Mam najwspanialszy oddział żołnierzy na świecie'' ❤ ~porucznik Sieg.
♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠ ♠
CZYTASZ
Yes, sir! ~Larry ✔
Fanfic#1 w ff || - Baczność, Styles! - warknął niebieskooki. - Pewna część ciała już mi stoi na baczność, sir! - odparł chłopak, a na jego twarzy wymalował się szeroki uśmiech zadowolenia. - Pieprz się, Styles. - dodał, lekko się czerwieniąc. Spojrzał na...