Rozdział 14

19.3K 1.6K 2K
                                    


- Flagi? - zapytałem marszcząc brwi.

Siedziałem pochylony nad stołem w towarzystwie Nick'a. To on wyskoczył dzisiaj z takim pomysłem. Spoglądałem na mapę, którą przyniósł. Uśmiechał się pod nosem.

- Tak. - odparł spokojnie. - Potraktuj to jako ćwiczenia. W końcu będą mogli sprawdzić swoje umiejętności nabyte w wojsku.

- Jakie umiejętności? Przecież oni na okrągło tylko biegają lub robią pompki, nic więcej.  - wytłumaczyłem.

- Może u ciebie. - zaśmiał się. - Moi kadeci mają już za sobą pierwsze zajęcia z walki wręcz czy kamuflażu. Dziś idą biegać po lesie na orientację w terenie.

- I mówisz mi to teraz? - zapytałem zły, zaciskając mocno zęby. - Dwa dni przed? Nie mam czasu na przeszkolenie żołnierzy. Zrobiłeś to specjalnie... - spojrzałem na niego z wyrzutem. - Dowództwo wie?

- Zgodzili się. Przyznali mi rację, takie ćwiczenia to dobry pomysł. Oczywiście musiałem ich zapewnić, że powiedziałem tobie dwa tygodnie wcześniej, uwierzyli.

- Ty draniu. - syknąłem. - Jesteś podły, wiesz? Nie wiesz co to uczciwość? Aż tak zależy ci na wygranej? To żałosne...

- Sprytne, nie żałosne. - poprawił mnie. - Ale teraz powinniście się streszczać. Mało czasu wam zostało. Tylko dzisiejszy dzień i jutrzejszy. - dodał po chwili i ruszył do wyjścia.

- Oby cię trafił szlag! - wrzasnąłem, gdy zamykał za sobą drzwi.

Opadłem na krzesło i złapałem się za głowę, wplątując palce we włosy. Jak ja mam wyrobić się przez niecałe trzydzieści osiem godzin? To niemożliwe! Dupek wszystko ukartował. Zachowuje się jak dziecko. Jak pamięć mnie nie zawodzi, to od zawsze kantował. Oszustwa opanował do perfekcji.

Spojrzałem jeszcze raz na mapę. Przedstawiała fragment niewielkiego terenu leśnego. Zaznaczone były na niej strategiczne miejsca, gdzie miałyby być umieszczone flagi obu zespołów. Obok leżała kartka z zasadami. Tym razem jedynym sposobem na pokonanie przeciwnika była walka wręcz. Jesteśmy zgubieni...

Złożyłem mapę i schowałem do kieszeni. Opuściłem  pustą już stołówkę. Nikogo tu nie było oprócz mnie i rzędów pustych stołów i krzeseł.


********


- Greywood! - mruknąłem. - Najpierw uderzasz, potem się cofasz, nie odwrotnie!

Patrzyłem na to wszystko całkowicie bezsilny. Przeszedłem do kolejnej pary, która ćwiczyła ataki i obronę. Zalewała mnie krew. Byłem nieźle wkurwiony! A to wszystko wina Grimshit'a! Grimshaw'a...  Na dodatek zacząłem mówić jak Styles.

Odszedłem nieco dalej. O mały włos wpadłby na mnie kadet. Cofał się przed uderzeniem i potknął o własną sznurówkę. Czemu jej nie zawiązał?!

Zatrzymałem się w miejscu i wziąłem głęboki oddech. Po chwili wypuściłem powietrze ze świstem. To koniec... Przegrałem. Już mogę iść i pogratulować wygranej Nick'owi. Im szybciej to załatwię, będę miał to z głowy.

- Ćwiczcie, niedługo wracam! - zawołałem, ale chyba wszyscy mnie olali. Nawet nikt nie raczył na mnie spojrzeć.

Poszedłem po butelkę wody. Usiadłem w cieniu drzewa i oparłem się o nie. Odkręciłem nakrętkę i opróżniłem połowę butelki. Czy byłem naprawdę aż tak beznadziejnym porucznikiem?

- Witaj, niebieskooki! - usłyszałem wesoły głos osoby, którą najmniej miałem ochotę oglądać.

Przekręciłem głowę w bok i spojrzałem na niego. Nasze spojrzenia się spotkały. Znów przypomniałem sobie o tamtym wieczorze. Ta zieleń jego tęczówek, jego twarz blisko mojej... Stop!  Nic się nie stało! Do niczego nie doszło! To tylko moja wybujała wyobraźnia. Styles nie mógłby...

- Jak się dzisiaj miewamy, poruczniku? - kontynuował. - Odpoczynek, co?

Jak gdyby nigdy nic usiadł obok mnie i popatrzył w stronę walczących kadetów. Na jego usta wypłynął szeroki uśmiech. Przyglądałem mu się chyba znacznie dłużej niż planowałem. Jego spojrzenie padło na mnie. Znów zapomniałem jak się oddycha.

- Flagi, co? - zagadnął. - Grimshit dostał niezłego pierdolca na tym punkcie. - westchnął. - Robi pobudkę już o piątej. Musimy biegać bardzo długo, potem czołgać się w błocie, a pół dnia mamy się naparzać . Już nawet ty się tak nad nami nie znęcałeś. - mruknął, bawiąc się sznurówkami od swoich butów.

- Powiedział mi dzisiaj. - odezwałem się, sam nieźle tym zaskoczony. Po co mam z nim rozmawiać? Powinienem siedzieć cicho i liczyć, że sobie stąd pójdzie. - Wiesz, o flagach. - dodałem po chwili.

- Przecież to za dwa dni! - zawołał. - Co za dupek...

- Z jednym się przynajmniej zgadzamy. - wysiliłem się na słaby uśmiech. - A ty właściwie co tu robisz?

- Spaceruję. - odparł. - Stęskniłem się za tobą, wiesz? Nie widziałem cię od... pory obiadowej.

- To była zaledwie godzina temu. - westchnąłem.

- No właśnie! - zaśmiał się. - Lubisz sok pomarańczowy? - zapytał nagle.

Spojrzałem się na niego zdziwiony. Po co pyta się mnie o smak napoju? Co on znowu kombinuje? To jest zbyt podejrzane.

- Nie...? - bardziej zapytałem, niż odpowiedziałem.

- Cholera! Wiedziałem. - westchnął i podrapał się po karku.

- Co wiedziałeś? - zapytałem zainteresowany.

- Dziś przyniosłem ci sok na śniadanie. Myślałem, że go wypiłeś. Wiesz... chciałem być miły.

- Wypił go Grimshaw. Pomyślał, że to od ciebie i sobie wziął. Nie protestowałem. Nie dziwiłbym się, gdybyś znów coś tam dosypał.

- No wiesz... Jedynie co mógłbym ci dosypać to pigułka gwałtu. - zaśmiał się gardłowo. - Byłbyś łatwiejszy, poruczniku. - szepnął mi na ucho, podnosząc się.

Zgromiłem go spojrzeniem, lecz zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Wytrzepał swoje spodnie z ziarenek piasku i ziemi. Na twarz przybrał szeroki uśmiech i tak po prostu sobie poszedł. Spojrzałem teraz znów na kadetów. Horan leżał na ziemi i trzymał się tym razem za rękę. Westchnąłem i zmuszony byłem się podnieść.

- Horan! Do Malika, ale już! - powiedziałem.

- Tak jest, sir! - zawołał i zerwał się błyskawicznie na nogi.

Zamrugałem parę razy oczami, nie dowierzając. Przecież przed chwilą zdawał się umierać w  cierpieniach. ,,Puth, zabierz go do lekarza'' - chciałem dodać, lecz najwidoczniej nie było takiej potrzeby. Blondyn  niemalże leciał do Malika na skrzydłach. Zmarszczyłem brwi i obserwowałem jego oddalającą się sylwetkę. Czy coś mnie ominęło?

Co jest z tymi ludźmi? Dziś chyba nic mnie już nie zdziwi... Po godzinnym treningu walki wręcz, przyszedł czas na biegi. Chciałem mieć je już na dzisiaj z głowy. Nie było szans, aby ze wszystkim się wyrobić. Uznałem, ze jeżeli moi kadeci będą szybko biegać, wrogowie, czyli ludzie Nick'a, z przeciwnej drużyny ich nie dogonią. Tak przynajmniej założyłem. A grunt, aby mieć dobry plan, czyż nie?


♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣

Dziś udało mi się napisać aż 3 rozdziały! ^.^

Powiem jedno: Będzie się działo :D


Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Dobrej nocy, kadeci!

Yes, sir! ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz