Do czego była mi ta durna mapa? - pomyślałem. Przecież i tak mi w niczym nie pomagała, bo kompletnie nie potrafiłem odnaleźć się w terenie. A kompas? Przecież ludzie już dawno wynaleźli coś takiego jak GPS!
Dzisiejszy dzień z pewnością nie zapowiadał się dobrze. Przez niecałą godzinę zdążyłem zabłądzić chyba ze sto razy. Pogryzły mnie komary i oblazły mrówki. Wlazłem w bagno, przez co miałem przemoczone buty i skarpetki. Do tego wszystkiego porucznik Tomlinson miał mnie głęboko w poważaniu. Przestał odpowiadać na zadawane przeze mnie pytania. Czy mogło być jeszcze gorzej? I tu jak zwykle okazało się, że tak. Nie zauważyłem skarpy i sturlałem się z niej, po drodze mijając kłujące krzaki. Bolało.
- Kurwa! - warknąłem, podnosząc się na nogi.
Z włosów powyciągałem uschnięte liście i inne roślinki. Rozejrzałem się po okolicy. Po mojej prawej były drzewa, na lewo tak samo. Ze wszystkich stron mnie one otaczały, przecież byłem w lesie! Jak mam więc dotrzeć do celu, skoro widzę tylko to? Żadnej rzeki czy polany.
Nie miałem ochoty wdrapywać się na górę, skąd się sturlałem. Postanowiłem pójść przed siebie. Jeśli się zgubię, to znajdą mnie, prawda? Nie mogą pozwolić na to, aby rozszarpały mnie głodne wilki. Co zrobiłby beze mnie mój szatyn? Pewnie by się załamał psychicznie i został w wojsku. Tam poznałby jakiegoś przystojnego kadeta, a wtedy... STOP! Nawet o tym nie myślę.
Po długich minutach byłem już zrezygnowany. Nogi mnie bolały i cały czas miałem wrażenie, że kręcę się w kółko. Usiadłem więc na ziemi pod drzewem i odpoczywałem... do czasu. Zostałem trafiony szyszką w głowę. Spojrzałem w górę i zmarszczyłem brwi. To nie było drzewo iglaste, więc szyszka nie mogła tak po prostu sobie na mnie spaść. Podniosłem się na nogi i rozejrzałem po okolicy. Dopiero teraz dostrzegłem znajomą posta za ścianą z krzewów.
Zakradłem się do niego od tyłu i wykorzystałem tą samą technikę, jakiej mnie nauczył. Skutecznie go unieruchomiłem. Zaczął się szarpać. Uśmiechnąłem się pod nosem i zaciągnąłem znajomym zapachem. Tak pachniał tylko porucznik Tomlinson, mój Lou. Schyliłem głowę i trąciłem nosem jego delikatną skórę, na której jak zwykle pojawiła się gęsia skórka. Po chwili zacząłem składać mokre pocałunki, na które ten sapnął. W końcu go puściłem.
- Jesteś kretynem, Styles! - odezwał się dopiero teraz, uspokajając oddech po tej szarpaninie.
- Spokojnie LouLou, nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy... - posłałem mu lekki uśmiech, lecz on wciąż gromił mnie spojrzeniem.
- Ale ja ci ją zaraz zrobię. - zagroził. - Mógłbym cię nawet zabić, gdybym uznał cię za wroga. Masz szczęście, że wciąż jesteś cały...
Na te słowa wybuchnąłem śmiechem. Jakoś sobie nie wyobrażam groźnego Louis'a, chociaż... jak sobie przypomnę to wydarzenie z Nickiem, to przyznaję, że mówił teraz prawdę. Więc dlaczego się ode mnie nie uwolnił i nie posłał na ziemię? Przecież był bardzo dobrze wyszkolony, nie to co ja - zwykły kadet.
- Widziałem cię, jak się zbliżasz. Wiedziałem, że to ty. - odparł, jakby czytając mi w myślach. - Poza tym zdradziłeś się zapachem. Jesteś też jedyną osobą jaką znam, która używa różanego żelu pod prysznic.
- Niezwykłe jak dużo o mnie wiesz. - wyszczerzyłem się w szerokim uśmiechu. - Liczyłem na szybki numerek w krzakach, do których bym cię zaprowadził.
- To muszę cię rozczarować, Harry. Za chwilę przybędą tu pozostali kadeci. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że to właśnie ty jako pierwszy stawiłeś się w bazie. Przecież nie wiesz jak używać kompasu oraz jak czytać mapę...
CZYTASZ
Yes, sir! ~Larry ✔
Fanfic#1 w ff || - Baczność, Styles! - warknął niebieskooki. - Pewna część ciała już mi stoi na baczność, sir! - odparł chłopak, a na jego twarzy wymalował się szeroki uśmiech zadowolenia. - Pieprz się, Styles. - dodał, lekko się czerwieniąc. Spojrzał na...