Usiłuję uwolnić się z rąk w czarnych rękawiczkach, chcę nawet ugryźć wielką dłoń, która zakrywa mi usta, ale nie jestem w stanie otworzyć ust. Nie mogę krzyknąć. Próbuję kopać, wyginać się, by uwolnić ręce i nogi z trzymających je kurczowo palców, jednak moje starania nie przynoszą zadowalającego efektu. Wielkie dłonie w rękawiczkach wciągają mnie ze sobą do furgonetki, a inne mocno zatrzaskują drzwi.
W środku pali się słabe niebieskie światło. Rąk jest o wiele więcej, a teraz w lekkiej poświacie widzę także głowy w czarnych kominiarkach.
Ktoś przesuwa mnie na tył paki i sadza na ziemi, ktoś inny zapina moje ręce w oddzielne kajdanki i przykuwa do podłogi po prawej i lewej stronie. Ktoś przypina tak samo moją lewą nogę, a następnie prawą. Ktoś rzuca w kąt moją torebkę.
– Ratunku!
Szarpię się i teraz, kiedy nikt nie zakrywa już moich ust, drę się wniebogłosy, wzywając pomocy. Nie mam pojęcia, jak zrobić to po francusku, ale przecież wrzask jest taki sam we wszystkich językach. Ktoś musi mnie w końcu usłyszeć. Nie mogę wrócić w tamto miejsce.
Nikt mi nie pomoże – przebiega mi przez myśl. Przecież sama widziałam, że ta ulica jest opustoszała.
Kiedy wszystko trochę się uspokaja, zauważam, że są ze mną trzy osoby, a sądząc po posturach – to mężczyźni. Dwóch zajmuje miejsca na ziemi przy przeciwległej ścianie i wykonawszy swoje zadanie, zdejmuje kominiarki.
Jasne, proste włosy sięgające prawie do ramion i blada twarz o wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych sprawiają, że jeden z nich wygląda jak ćpun, niespecjalnie zadowolony ze swojego życia. Przenoszę wzrok na drugiego i momentalnie podnosi mi się i tak już oszalałe z emocji ciśnienie. Brązowe włosy, zielone oczy, niegdyś przystojna twarz oszpecona z jednej strony przez ogromną ranę od oparzenia. To jeden z bliźniaków, których spotkałam w ośrodku. Ten sam, który dał mi klucz.
Następny perfidny kłamca. Kolejny uczestnik tego cholernego spisku.
– Ale jesteś dzika, Nelly – mówi z szerokim uśmiechem, sięgając po szarą torebkę, którą kupił mi Mikołaj. Otwiera ją i wsuwa rękę do środka. – Nic a nic się nie zmieniłaś.
Jeszcze raz zerkam na ćpuna i... zamieram na widok nożyc do metalu. Podaje je facetowi znajdującemu się najbliżej mnie – temu o największych barach, który agresywnie wciągnął mnie do furgonetki. On jako jedyny wciąż nie zdjął kominiarki, a teraz wyciąga rękę w stronę mojej szyi, w drugiej ściskając nożyce. Krew i panika uderzają mi do głowy i nie potrafię powstrzymać krzyku.
– Co robicie?! Zostawcie mnie! – Usiłuję się odsunąć, ale nie mam dokąd uciec. Rzucam się w lewo, a potem w prawo, tylko po to, by choć odrobinę opóźnić to, co ma nadejść.
– No weź, daj sobie zdjąć to cholerstwo, bo inaczej za chwilę nas znajdą. – Spod kominiarki dobiega zniecierpliwiony głos i mężczyzna znowu wyciąga w moją stronę ręce.
Przestaję się ruszać. Po co chce mi zdjąć naszyjnik? Rzeczywiście łapie za biżuterię, a nie za szyję i szybkim ruchem przecina naszyjnik i podaje chudemu koledze o wyglądzie nieszczęśnika. On odsuwa drzwi i wyrzuca świecidełko na ulicę.
– Teraz sobie namierzajcie – mruczy pod nosem.
– Co to jest? – Mężczyzna, który rozciął mój naszyjnik, w końcu zdejmuje kominiarkę i rzuca ją w kąt. Jest łysy, z przydługą brązową brodą i wykrzywionymi z dezaprobatą cienkimi ustami. Jego pokaźna postura budzi respekt, a wyraz twarzy jasno daje do zrozumienia, że lepiej z nim nie zadzierać. Nie wygląda na sympatycznego. Ale przecież porywacze nie mogą być sympatyczni.
CZYTASZ
Sadystka ✔
ActionJestem zamknięta w białym pokoju bez klamek. Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam, od czego to wszystko się zaczęło i kim tak naprawdę jestem. Nie wiem, dlaczego ludzie się mnie boją. Nie pamiętam. *** - Kocham cię - powtarzam, jak zawsze delektują...