65. Sto procent szczerości

4.9K 553 219
                                    

Prawie nie czuję ziemi pod stopami, kiedy wysiadam z samochodu i biegnę do opancerzonego wozu ochrony wbitego w ceglany budynek. Gruz posypał się na maskę i niemal skrył auto w kłębach pyłu. Ktoś biegnie za mną, ale ja skupiam się tylko na tym, co mam przed sobą.

On tam jest. Jest w środku i nie wysiadł.

Przeskakuję przez zwalone drzewo i chwytam za klamkę drzwi kierowcy. Czuję pył na twarzy, w nozdrzach, szczypią mnie oczy. Pociągam drzwi do siebie z całych sił. Z całym szalonym optymizmem.

– Karat!

Zauważam wystrzeloną poduszkę powietrzną i popękaną szybę. A kierowca? Nie wiem, kto to jest.

Ręka zwisa bezwładnie wzdłuż ciała... Pochylona głowa w czarnym kasku i goglach wcale się nie porusza. Czarny strój przypomina ubranie antyterrorysty. Ale to musi być on...

– Karat, obudź się! – Dotykam go. Usiłuję wsunąć mu ręce za plecy, żeby wydrzeć go z samochodu, ale opiera się o kierownicę jak kłoda i jest za ciężki. Mogę wydrzeć go na siłę, ale nie zdołam go podtrzymać i runie na ziemię. Ogarnia mnie panika. Drżę na całym ciele.

– Majka, pomóż mi go wyciągnąć! – wołam. Chcę nim potrząsnąć, jednak powstrzymuję się, bo przecież mógł sobie coś uszkodzić. – Nawet się nie waż mi tego... 

Porusza się.

– Żyjesz! – krzyczę, zanim Majka ma okazję mi pomóc.

Żyje i unosi głowę, powoli, jakby sprawiało mu to ból. Unosi ręce i zdejmuje z głowy gogle i kask, a potem kominiarkę. Prawie mdleję na widok znajomego profilu. Mam ochotę walnąć go za to, jak mnie wystraszył. W oczach czuję łzy.

Odwraca do mnie twarz zaczerwienioną od wybuchu poduszki, a na jego czole dostrzegam sporo roztartej krwi.

– Mogłem to zrobić nieco zwinniej – stwierdza cicho.

Uśmiecha się, więc nie mogę dłużej czekać. Wsuwam się do tego auta, by go objąć pomimo bólu, jaki mogę mu tym sprawić. Nie narzeka ani nie protestuje. Odwzajemnia uścisk.

– Nie rób mi tego więcej – mówię z wyrzutem. – Nie zostawaj w tyle, nie ryzykuj ani nie...

– Poważnie pouczasz mnie w taki sposób? – Odsuwa mnie od siebie i muszę wysiąść z auta. – Ty?

– Tak.

– Zabawne. – Odpina pas i wysiada z auta.

– Wszystko dobrze? – pyta go Mariusz.

– Chyba tak – odpowiada.

– A to? – Wskazuję na jego ranę na twarzy. Trudno stwierdzić, jak jest duża, bo krew jest roztarta od linii włosów po same brwi.

– To tylko wcześniejsze draśnięcie. Jakaś panna cięła mnie w twarz scyzorykiem. – Uśmiecha się znacząco, a ja wybucham śmiechem.

– A miałeś taką ładną twarz...

Śmiech sprawia, że nie mogę powstrzymać łez.

Karat podchodzi przytulić Polę. 

– Cieszę się, że nic ci nie jest – mówi Pola, po czym pociąga nosem.

– Cieszę się, że wracasz do domu. Kocham cię.

Pola nie odpowiada. Stoi w uścisku brata, ale widzę, jak z cichego płaczu drżą jej ramiona.

– Gdzie ten dostawczy samochód? – pytam Mariusza, rozglądając się po ulicy.

– Zmył się, kiedy Majka tu podjechała – odpowiada Mariusz. – Widocznie kierowcy nic się nie stało. To dobrze.

Sadystka ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz