67. Prawo odwetu

5.6K 654 231
                                    

Mrugam, by wydostać się ze świata sennych iluzji. Nie pamiętam, o czym śniłam, ale do niepamięci zdążyłam przywyknąć, wolę ją niż kolejny koszmar. Jest mi ciepło i wygodnie, a za oknem znów panuje ciemność. Nawet nie wiem, kiedy upłynął mi ten dzień. Gdy mój umysł budzi się na tyle, by odbierać bodźce, poznaję nasz salon. Choć nie palą się halogeny w podwieszanym suficie ani wolnostojące lampy, a telewizor jest wyłączony, coś lekko rozjaśnia meble. To światło dobiegające z kuchni. Na jednym z foteli leży poduszka w kotwice, którą wcześniej bawił się Fosfor.

Po rozmowie z braćmi udało mi się zjeść odrobinę grillowanego i indyka i ryż z warzywami, które zostawiła nam Majka. Potem zadzwonił Karat. Zapowiedział, że będzie wieczorem, bo prawie przekonał Polę, żeby przyjechała tu razem z nim. Postanowiłam na niego zaczekać.

– Dobry wieczór.

Podnoszę się na łokciu i patrzę w stronę, z której dociera głos. W wejściu do kuchni stoi Karat, ubrany w bezrękawnik i dresowe spodenki. Wygląda na to, że chwilę już jest w domu.

– Która godzina? Chyba zasnęłam...

– Nie chyba, tylko na pewno. – Podchodzi do kanapy i zakłada ręce na piersi. To chyba ma być wyzywająca poza, jakby karcił mnie za to, że na niego nie poczekałam. A jednak delikatne spojrzenie i minimalny uśmiech przeczą, by miał taki cel. – Już po trzeciej.

– A więc jakie "dobry wieczór"? – pytam z lekka ironicznie, podnosząc się i podciągając nogi, żeby zrobić mu miejsce na kanapie.

Siada tam, gdzie kończy się koc, i z rezygnacją unosi ręce, jakby nie wiedział, co powiedzieć.

– Przepraszam. To ty jesteś specjalistką od wstawania w środku nocy, oświeć mnie, jak powinno się witać o tej porze.

Opieram łokieć na nodze, a potem wspieram brodę na dłoni.

– Hmmm... "cześć"?

– W porządku. – Uśmiecha się i przysuwa bliżej, aż do moich nóg owiniętych kocem. – Cześć, kochanie.

Przyjemne ciepło otula moje wnętrze. To idealne powitanie o tej porze i o każdej innej. Przybliża się jeszcze bardziej, nie przerywając kontaktu wzrokowego, po czym całuje mnie w policzek i przytula. Pamiętam te uściski. Wtulona w jego ramiona wdycham zapach męskiego żelu pod prysznic. Napełnia mnie poczucie zadowolenia, rozluźniają mi się mięśnie. Jest spokojnie i bezpiecznie. I w końcu robi się za gorąco. Odsuwam się.

– Ładne powitania nie są ci obce – stwierdzam.

– Przepraszam, że wróciłem tak późno. Zeszło dłużej, niż się spodziewałem.

– Nie ma o czym mówić. Co z Polą? Jak sobie radzi?

– Trudno stwierdzić po jednym dniu – odpowiada niechętnie. – Nie chce rozmawiać.

– W ogóle?

– Tylko o sprawach niedotyczących jej – odpowiada. – Głównie to ja mówiłem, była ciekawa, co się działo u nas. Odpowiedziałem jej o Lamparskim i Szwajcarii.

– Dużo do opowiadania...

– Tak. Zdziwiła się, że Lamparski pomagał nam w Niemczech. 

– Do tej pory mnie to dziwi.

– Ale uspokoiła się, gdy nie pytałem o nią. Mam nadzieję, że kiedyś będzie gotowa porozmawiać.

– Na pewno – zgadzam się. Podzielenie się z Fosforem i Mariuszem tym, co mnie dręczy, nie zdjęło z moich barków całego ciężaru, ale przyniosło znaczną ulgę. – Ale może łatwiej byłoby jej porozmawiać o tym z kimś obcym, nie z nami. – Pomysł terapii podsunął mi wczoraj Mariusz, ale nie podjęłam na razie decyzji.

Sadystka ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz