- Tędy.
Lamparski puszcza się biegiem przez park w kierunku szklanych budynków w oddali. Obiera drogę pomiędzy pniami dębów i klonów, żeby uchronić się przed oczami ochroniarzy. Po kilkudziesięciu metrach odwraca się, by sprawdzić, czy jestem za nim.
Jestem. Biegnę ile tchu w płucach, starając się nadążyć za jego długimi nogami. W ręce mocno ściskam broń, którą przemycił. Ciemność skrywa nas przed światem, a miękkie podłoże tłumi ciężkie kroki. Omijam drzewa tym samym torem co Mikołaj, co rusz rozglądając się, czy jakiś ochroniarz nie wybrał tej drogi na przechadzkę. Na razie jest pusto.
- Stój.
Prawie wpadam w plecy Lamparskiego, gdy ten nagle zatrzymuje się w miejscu. W ostatniej chwili go omijam i staję za grubym pniem drzewa. Mało brakło, a wyszlibyśmy z parku na nieosłonięty teren przed budynkami.
- Ktoś idzie - szepcze Lamparski, choć do mnie też dotarł już odgłos kroków.
Upewniam się, że w cieniu drzew jesteśmy niewidoczni, i wstrzymuję oddech, jakby ktoś mógł go usłyszeć. Po kilku sekundach przez noc przebiegają ciemne postaci.
Wychylam się minimalnie, by dostrzec zarys ich sylwetek na tle jaśniejszej kostki brukowej. To ochroniarze w umundurowaniu, jakim teraz sama bym nie pogardziła - począwszy od hełmów i masek, przez ochraniacze, a skończywszy na ciężkich karabinach. Wyglądają jak antyterroryści. Biegną lekko pochyleni, w zwartej grupie, a ja modlę się, by nie popatrzyli w stronę drzew. Jeśli mają gogle noktowizyjne, będzie po nas. Moja broń tu na nic.
Czekamy przez długie sekundy. W końcu znikają między zabudowaniami.
- Chodźmy. - Rzucam okiem w lewo i w prawo. - Jest czysto.
Wychodzę na podłoże z kostki, a Lamparski trzyma się tuż obok. Przyspieszam kroku, czując się na tym placu jak na scenie oświetlonej milionem reflektorów. Jestem niemal pewna, że zaraz ktoś nas zauważy i zawoła ochronę... albo bez ostrzeżenia strzeli nam w plecy. Po długich sekundach docieramy do naszego celu - budynku ze szkła, który na mapie był oznaczony numerem 3.
- To tutaj...
Biorę głęboki oddech i patrzę w górę. Ktoś postanowił zaszaleć i nadać tej bryle nieco nieregularną budowę. Nie na tyle jednak, żebyśmy zdołali wspiąć się po zewnętrznej ścianie albo po balkonach bez użycia liny. Plecak Lamparskiego znowu się przyda.
Balkon na parterze wchodzi w głąb budynku jak wielki otwór w ciele potwora ze szkła, natomiast na kolejnych piętrach balkony na zmianę albo wychodzą poza obręb budynku, albo utkwione są w jego głębi. W mroku odnajduję ten właściwy - na wysokości pierwszego piętra - wystający poza szklaną ścianę. To w tym apartamencie ma być dzisiaj Pola.
Lamparski nachyla się do mojego ucha.
- To co, do góry? - pyta.
- Dawaj linę.
Zdejmuje plecak, sprawnie go rozsuwa i wyjmuje linę zakończoną składaną kotwicą. Przygotowuje wszystko, podczas gdy ja badam okolicę. W końcu rzuca liną, jednak jej koniec nie trafia w balkon, tylko spada na ziemię. Od razu podejmuje jeszcze jedną próbę. Tym razem się udaje.
I wtedy robi się jasno. W jednej chwili latarnie wokół rozbłyskają, rozpędzając mrok. Mrużę oczy, ale zaraz przyzwyczajam się do światła i zerkam na Lamparskiego.
- Jak to możliwe? - Kiedy zeszliśmy po linie z balkonu, wysłał SMS pod numer podpisany imieniem Karata, informując, że wyszliśmy z budynku. Pokazał mi odpowiedź: "Odłączamy zasilanie. Przez jakiś czas prąd nie powinien wrócić". Wrócił. Więc albo ten gnojek nadal mnie oszukuje, albo ochrona przywróciła zasilanie. Jakkolwiek by nie było, mamy coraz mniej czasu.

CZYTASZ
Sadystka ✔
AksiJestem zamknięta w białym pokoju bez klamek. Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam, od czego to wszystko się zaczęło i kim tak naprawdę jestem. Nie wiem, dlaczego ludzie się mnie boją. Nie pamiętam. *** - Kocham cię - powtarzam, jak zawsze delektują...