27

2.2K 152 3
                                    

Darknes

-Pojedziesz ze mną na bal?- zapytał mój chłopak, chyba mogę go tak nazywać. Leżeliśmy aktualnie pod drzewem które magiczną siłą sprawia iż za każdym razem jak jesteśmy w pobliży Julian się o nie uderzy.

-jaki?- zapytałam wkładając czekoladę do buzi.

-no ten co organizuję Alfa główny.

-po co?- kuźwa.

-miałem się tam spotkać z bratem.- skoro on będzie mógł się spotkać z bratem to chyba mu nie odmówię. Zwłaszcza, że zależy mi na nim coraz bardziej.

-jak chcesz możemy iść. Będę musiała znaleźć sobie jakąś sukienkę. Jak myślisz czarna będzie pasować?

-tobie we wszystkim ładnie kochanie.

-oj nie kochaniuj mi tu. Ja tu żądam szczerej odpowiedzi na wagę światową.- spojrzałam gniewnie w tęczówki przeznaczonego. Mimo to się uśmiechałam i w ten sposób cały efekt gniewu poszedł się walić. Czasami dziwiłam się dlaczego nie bolą mnie mięśnie twarzy.

-dobrze, czarna będzie pasować.

-no i nie było tak trudno.- chłopak wyrwał mi z ręki czekoladę- ej oddawaj gnomie.

-gnomie?- zapytał jedząc mój posiłek.

-tak, no wiesz takie małe denerwujące stworzenie.

-przypominam ci, że jesteś ode mnie niższa moja droga- pstryknął mnie w nos. Normalna osoba w tym momencie leżałaby martwa u moich stóp. To dowód, że się zakochałam czy coś.

-a ty bardziej denerwujący, oddawaj czekoladę.- rzuciłam się na chłopaka, przyciskając go do ziemi i zabierając słodycz, o i jakże mogłoby zabraknąć pokazania języka na koniec.

Julian jednak nie dał za wygraną. Siedziałam sobie na chłopaku okrakiem, gdy ten podniósł się powodując, że ja poleciałam do tyłu uderzając o warstwę białego puchu, zwanego także śniegiem. Tak, przez najbliższe trzydzieści minut tarzaliśmy się w śniegu kompletnie zapominając o powodzie naszego zachowania.

Leżałam pod chłopakiem ciężko dysząc. Ja tak tego nie zostawię. Przewróciłam go siadając na nim. Na dopełnienie wtarłam a twarz Juliana śnieg.

-musiałaś?- zapytał strzepując śnieg.

-ty zacząłeś, więc ja musiałam to skończyć.- przybliżyłam się do srebrnowłowego.

-nie musiałaś.

-chcesz się kłócić ze mną.- nasze twarze prawie się stykały.
Chłopak chciał coś powiedzieć, lecz w ostatnim momencie zrezygnował łącząc nasze usta w pocałunku.

*~*~*

Biegnę przed siebie w kierunku najbliższego drzewa, moje małe rączki ledwie sięgają gałęzi. Jestem zła, sama nie wiem na kogo i dlaczego. Jest późna wiosna więc liście idealnie zakryją moją małą postać.

Nie mogę się poruszyć, jestem tylko obserwatorem. Jest noc jednak nie czuję chłodu. Dobrze wiem co się wydarzy. Zawsze dzieje się to samo. Niestety przeszłości zmienić nie mogę.

Nagle słychać kroki, są już blisko. Z lasu wyłania się ponad dziesięć tysięcy wilkokrwistych, przedstawiciele każdej z watah a na czele on. Mimo to moja twarz wykrzywia się w uśmiechu. To wtedy poczułam tak silny odór strachu. On śmierdział nim bardzo wyraźnie, lecz reszta wcale nie była gorsza. Zapragnęłam zabić ale najpierw poważnie uszkodzić Alfę. Większość boi się śmierci, on nie był wyjątkiem. A to co planował zrobić mogło się skończyć właśnie w ten sposób.

Wszyscy uzbrojeni w strzykawki z wtedy mi nieznaną substancją, on miał jeszcze łuk i strzały. Strzały z herbem rodziny na srebrnym grocie. Jedna ze strzał miała utknąć w sercu mojego ojca. Byłam za mała żeby zrozumieć, tylko się przyglądając. Moja dotąd lekko opalona skóra zaczęła blednąć lecz nie to przykuło moją uwagę.

Z domu usłyszałam krzyki, krzyki pełne bólu i rozpaczy. W tych krzykach rozpoznałam parę znajomych lamentów. Mimo to nadal tkwiłam w bezruchu z domu wybiegła jakaś dziewczyna, to była moja matka. Tyle lat minęło od tego wydarzenia a wciąż mam wrażenie, że to było wczoraj. Skórę mojej rodzicielki pokrywały dziwnie wyglądające plamy i blizny a w oczach bezkresna biel. Trzymała w rękach małe zawiniątko, mojego młodszego brata.  Momentalnie któryś z wojowników ją pochwycił, jednak nie na długo w błyskawicznym tempie jego ręka zaczęła gnić, po chwili był już tylko kupką popiołu. Jednak nie udało jej się przeżyć, wbito jej w plecy pięć strzykawek z tajemniczą substancją. Mój brat także jak można się domyślać nie przeżył.

Jeszcze parę osób próbowało ratować siebie i dzieci jednak nikt nie ocalał. Z przybyłych zostało tylko trzydziestu, trzydziestu ledwo stojących na nogach. Nagle on odwrócił się w moją stronę, wszystko działo się bardzo szybko. Naciągnął cięciwę łuku i wypuścił strzałę. Tuż przed tym jak strzała trafiła we mnie poczułam dziwne uczucie w sercu, coś jakby... nienawiść i coś jeszcze. Wtedy moje ciało spadło bezwładnie w dół, lądując u stóp mojego zabójcy. Lecz ciało to nie posiadało cienia, cień został na drzewie. Po chwili stałam już za nim wpatrując się w własną twarz. Zapłakaną twarz na której widniał złośliwy uśmiech, a moich kiedyś szarych oczach widnieje żądza krwi, jego krwi.


----------------------------------------------
Przepraszam was ludki. Miałam nadzieję, że mój talent do mylenia imion się nie obiawi, lecz no cóż?
Jak coś informujcie, że pomyliłam imiona bo pewnym razem mogę Darknes nazwać Dominiką, więc piszcie, że je zmieniam.

Nie Patrz Jej W OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz