47

1.6K 138 4
                                    

Maraton4/4
(Rozdział nie sprawdzony)

Stałam nad przepaścią jeden krok a... a nic by się nie stało, może na dnie przespałabym najbliższy rok. Może wtedy by odpuścił? Ale pozostaje kwestia mojej watahy. Nie zostawię jej na rok bez opieki.

Pełnia już za dwa dni wystarczy, że odejdę na swoje tereny a on mnie nie znajdzie. Nie chodzi tu o moje  zniszczone do cna uczucia. Chodzi o to, że jemu nie chce dawać żmudnej nadziej, tak bardzo kocham ją dawać lecz, mu chcę jej oszczędzić. Tak często bawię się w zmyłki i pułapki a tej rozgrywki nie chce nawet zacząć a w szczególności wygrać.

Za to został tylko tydzień do wygrania zakładu z rudą małpą zwaną także bratem mojego przeznaczonego. Nie wiedzieć czemu gdy tylko myślałam o Victorze wrzała we mnie krew.

Zastanawiało mnie co w jego osobie wzbudza we mnie taką nienawiść. Może dlatego, że jest synem zabójcy moich bliskich? Nie. To się nie łączyło przecież Julian taż był jego synem lecz, go chciałam przytulić i nigdy nie wypuścić. Może to spojrzenie, które nigdy nie kochało? Kiedyś do tego dojdę.

Obróciłam się na pięcie i odeszłam od klifu. Może powinnam zadzwonić do Alicji? Wątpię, pewnie z niecierpliwością czeka razem z ukochanym czeka na przyjście potomka. Po co będę jej przeszkadzać. 

Przyda mi się trochę adrenaliny. Po przekroczeniu progu mojej rodzinnej watahy udałam się do pokoju, który dzielę z Julianem. Co prawda dość rzadko spędzam z nim czas, tylko od wieczoru do świtu. Moim dość kiepskim usprawiedliwieniem jest to, że on miał na tym etapie odpuścić.

Na łóżku leżał Julian a myślałam, że się miniemy. Podeszłam do szafy otwierając ją. Chwyciłam pierwsze z brzegu spodnie i czarną bluzkę.

-gdzie idziesz?- Julian podniósł wzrok znad jakieś książki, kierując tę dwukolorowe oczka na moją osobę.

-przejść się ale nie wykluczam pozbycia się osób, które się napatoczą.

-tylko wróć przed dwudziestą.

-dobrze mamo.- posłałam mu uśmiech, zakładając bluzkę.

-nie wiem jak ty ale ja mam zamiar wrócić do szkoły.- wypalił spuszczając wzrok.

-mam powód by być zazdrosna?- zerknęłam na niego przez ramię.

-nie

-jeżeli ty ufasz mi ja też ufam tobie.- cmoknęłam go w policzek i wyszłam.

*~*~*

Ktoś

Przechadząłam się czekając na moją wiecznie spóźnialską przyjaciółkę. Umówiliśmy się na pobliskiej polanie żeby poplotkować. Moja przyjaciółka od roku ma obstawę dwadzieścia cztery na siedem.

W okolicy grasuje zabójca, zabił mnóstwo alf i bet, więc ja czułam się względnie bezpieczna jako po część niewidzialna omega trzeciego stopnia, niżej w hierarchii być nie można.

Co prawda niebezpieczne było same wychowanie z domu choć ja uważam, że jeśli by chciał to nawet tam zabiłby niezauważony. Skoro przez taki szmat czasu manowrował pomiędzy nami i nikt go nie uchwycił to, dlaczego teraz miałoby im się udać? Chciałam zapytać Sky co sądzi o tajemniczym zabójcy. Jednak wątpię, że będzie chciała o tym gadać, pewnie znowu będzie chciała rozwodzić się nad swym nieszczęściem(czytaj. Brak przeznaczonego na horyzoncie).

Z nudów usiadłam na trawie, jednocześnie zrywając jej źdźbła. Miałam w dupie, że moja siostra dziś siedziała nad moimi paznokciami próbując przywrócić je do normalnego stanu.

No ludzie ile można czekać? Z natury jestem dość niecierpliwą osobą. Sky spóźnia się już bite  czterdzieści minut.

-nudzisz się?-z letargu wzbudza mnie głęboki kobiecy głos lecz nienależący do Sky.

Rozglądam się panicznie skupiając się jedynie na tym by znaleźć właścicielkę głosu. Chcę wstać lecz, czuję jak coś próbuję przynieść mnie do ziemi. Czuję jak moje ciało się spina, wszystkie mięśnie mam napiętę. Panika ogarnia moje ciało ale czuję jakby to uczucie nie było moje. Było za silne. Kurwa, znowu?

W moich płucach jest sahara, moje serce płonie, każda komórka mojego ciała promienieje bólem. Nie mogę wstać, jedynie co mi zostaję to walczyć o tlen.

-odpuść. - znałam ten głos. Tylko skąd? Nie bałam się tej kobiety. Miałam wrażenie, że nie chce mnie skrzywdzić.

- Nie walcz, to przegrana walka.- łatwo gadać.

~To nie ciebie rozrywa od środka!~ wrzeszcze sama nie wiem do kogo.

-krzykiem za dużo nie zdziałasz. Odpuść.- mówi. Jedyne co udaje mi się ustalić to to, że właścicielka głosu stoi nade mną.

Chyba nie mam wyboru. Po dłuższej chwili która nawiasem była dla mnie wiecznością moje mięśnie się rozluźniły. Momentalnie podniosłam się do siadu rzężąc niczym traktor.

-lepiej?- zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu źródła głosu. Na gałęzi jednego z drzew siedziała drobna dziewczynka o szarej skórze wymachując nogami. Na oko była  siedem metrów nad ziemią.

Po chwili stała przede mną uśmiechając się ciepło.

-pamiętasz mnie?- spojrzała na mnie tymi fioletowymi oczami.- no jasna, że nie przecież to było osiem lat temu. Może teraz?- jej postać lekko się skurczyła, twarz stała się niezdrowo biała a koszulka rozdarła się ukazując dziurę na wylot w miejscu serca.

Moje oczy powiększyły się dwukrotnie, czy ja mam omamy? Dziewięć lat temu pewnego razu, kiedy podczas zabawy zgubiłam się po długiej bieganinie spotkałam Darknes, było już ciemno poprosiłam ją o pomoc. Zgodziła się pod jednym warunkiem powiedziała, że chce mnie u siebie jednak mówiła, że nie teraz tylko na końcu.

Przez następny rok spotykałam się z nią codziennie, bawiłyśmy się, chodziłyśmy po drzewach i gadaliśmy jednak ona nigdy nie opuszczała lasu. W tamtym okresie była mi najbliższa, byłam najsłabszym ogniwem, nigdy nie nadążałam za resztą. Ona zawsze czekała, ubolewałam kiedy nie mogłam wyjść z domu.

Pewnego razu, kiedy przyszłam Darknes była ponura powiedziała, że możemy się już nie zobaczyć, na samą myśl chciało mi się płakać. Powiedziała, że dzięki temu zawsze będę mogła chociaż z nią pogadać po czym zostawiła mi na ramieniu trzy blizny z jakimś napisem. Nazajutrz obudziłam się w swoim pokoju.
Rozmawiałam z Darknes telepatycznie, zwierzałam się z błahostek jak i tych poważniejszych rzeczy. W czternaste urodziny powiedziałam ojcu o tym pokazując ramie, on jedynie spojrzał na mnie i powiedział, że tam nic nie ma.

Nic nie dały tłumaczenia. Uznali, że powinnam już pożegnać wymyślonych przyjaciół i znaleźć sobie prawdziwych. Gdy nie odpuszczałam ojciec umówił mnie na wizytę u psychiatry, po tym wydarzeniu już nigdy nie wypowiedziałam jej imienia. Od tąd przyjaźnie się ze Sky choć łatka schizofremiczki przyległa do mnie na dobre.

-ty nie istniejesz. Nie istniejesz rozumiesz?!- zaczęłam krzyczeć, nie chce.- nie istniejesz, nie istniejesz.- powtarzałam jak mantrę. W tym czasie dziewczyna wróciła do normalnego stanu.

Kolana się pode mną ugieły, nie chcę być wariatką. Moim ciałem wstrząsnął szloch. Dziewczyna klękła obok  kładąc dłonie na mojej głowie.
Nagle wszystko się uspokoiło razem ze mną, ostatni raz pociągnięłam nosem i podniosłam głowę.

Darknes patrzyła na mnie z troską wymalowaną na twarzy. ,,Ty nie istniejesz''- szepnęłam. Czułam się bezpieczenie, powieki zaczęły mi ciążyć, ledwo otwierałam oczy.

-pójdziesz ze mną?

-zawsze.- i pochłonęła mnie błoga nieświadomość .

Nie Patrz Jej W OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz