50

1.4K 110 5
                                    

(Rozdział nie sprawdzony)

Dziś dostałam list od Victora z potwierdzeniem lub odżuceniem wniosku o wpisanie do spisu watah moją. Nie jest to konieczne jeśli nie chcesz prowadzić a przynajmniej wypowiadać wojen.
Mój teren jest dość duży i w dodatku przeklęty, sama wyrobiłam mu tą opinię z lekką pomocą wcześniejszych wydarzeń.

Teren mojej watahy jest dość zarośnięty, nawet moi podopieczni umieją się zgubić.

Wracając, leżę sobie od jakiejś godziny i bawię się srebrną czupryną Juliana, jest dopiero czwarta. Ostatnio mało sypiam, po prostu nie mogę, cały czas coś analizuję. Mam przeczucie, że coś mi umknęło.

-idź spać.-słyszę zaspany głos przeznaczonego.

-nie mogę. Jak widzisz śpię dość dużo ale od ciosu w głowę.- mruknęłam.

-jak ty możesz mówić o tym z taką lekkością. To tak jakby z uśmiechem opowiadać o potrąceniu. Kurwa ty masz coś nie po kolei w głowie.

-a czy ktoś ci obiecał, że dostaniesz normalną przeznaczoną? Nie to nie miej pretensji do mnie.- ziewam przeciągle.

-nie chcę cię urazić, chce po prostu...sam nie wiem.

-no to miłego użerania się z moją osobą życzę.- kącik moich ust uniósł się.

-czemu uśmiechasz się momentami jak psychopata?

-bo lubię. Po prostu chyba nie umiem inaczej bez oszóstw.

-mówisz normalnie.

-może.

*~*~*

-zatrzymaj ten samochód!- podnoszę lekko głos.

-po co?- pyta i zjeżdża na pobocze.

W ostatnim momencie otwieram drzwi i wyskakuje z auta. Mój obiad wylądował w pobliskich krzakach.

-może jesteś chora?- zapytał stając za mną. Otarłam usta dłonią.

- każdy ma jakieś wady. Moją jest choroba lokomocyjna. Podasz wodę?

-jak jechaliśmy ostatnio nie wymiotowałaś.- podał mi butelkę.

-niestety dziś nie zarzyłam garści tabletek.- ta głupia wada kochała utrudniać mi życie na wielu poziomach a, że średnio lubiłam się chwalić słabościami w moim pokoju była cała szafka pastylek.

-przynajmniej dowiedziałem się dziś o tobie czegoś nowego.

-przykro mi, lecz nie podzielam twego entuzjazmu moja niezdaro.- podniosłam się z ziemi otrzepując ubranie.

-ja sobie koordynacji nie wybierałem.-fuknął, mimo to na jego policzkach widniał cudny rumieniec.

-na swój wzrost koordynację powinieneś mieć dobrą sreberko.- poczochrałam mu srebrną czuprynę.

-ej! Wiesz jak trudno ruszyć grzebieniem coś pokrytego metalem?

-mniejsza sreberko. Zawieź mnie pod dom główny zgarniemy Bruna, ty pojedziesz do starego domu a ja wrucę z podopiecznym do siebie. Nad ranem będziesz miał swoje Ferrari z powrotem.

-dobra.- westchnął i ruszył za mną do maszyny śmierci.

~pomocy!

~Bruno?

*~*~*

Otworzyłam zamaszystym ruchem drzwi do gabinetu Victora. Zrobiłam to trochę za mocno bo tak trochę urwały się zawiasy. Trudno góra będzie przeciąg.

- przyjechałam po Bruna. Oddaj.- popieram się o biurko całym ciężarem i patrzę na rudą małpę siedzącą za biurkiem.

-już go tu nie ma. Pojechał jakieś dwa dni temu.- spojrzał na mnie przelotnie    gdyby jego spojrzenie nie było nerwowe a ruch gałek pośpieszny. Kłamał dość dobrze jak na nieuważnego obserwatora.

-Nie Wierzę Ci.-natarłam na niego spojrzeniem potkreślając każde słowo głosem alfy.

Jego mięśnie wyraźnie się spieły, teraz jego znudzony uśmiech wyglądał jak wymuszony grymas. Dzięki mnie w jego głowie odbijają się echem moje słowa, tak to jest kiedy spotkają się dwie alfy, rzadko są na równi.

-teraz zatańczysz jak ja zagram. Powiedz gdzie mój kuzyn?- czułam jak energia skumulowana pod moją skórą zaczyna mi się wymykać. Zamknęłam powieki a kiedy je otworzyłam zobaczyłam satysfakcję w jego oczach oraz poczułama iskre strachu w sercu.

-boisz się.- też użył głosu alfy jednak ja nie odczułam nic poza swędzeniem w oku.

-nie ja, ty patrzysz w fioletowe zwierciadło.

-ja się ciebie nie boję,- wstał i spojrzał mi hardo w oczy. Czułam się coraz cięższa jakby moja skóra zamieniła się w balon, wystarczył jeden oddech żeby pękł.-a poza tym twój kuzyn był nieposłuszny.

Od jego osoby biła pewność i wyższość, w moich żyłach przelewał się gniew. Sama jego twarz nadawałaby się na powieszeniu na tarczy strzelniczej.

-Co mu zrobiłeś?- znowu natarłam.

-Wyrzuciłem! Ma piętnaście lat poradzi sobie! Ja nie toleruję nieposłuszeństwa!- lecz po chwili przybiera pogardliwy uśmiech-Powiem ci tylko jedno on wcale nie był taki głupi. - poczułam jak nerwy mi puszczają. Po chwili zamiast biurka stała kupka zgniłego drewna. Jednak na tym się nie skończyło pleśń przez tą krótką chwilę zdążyła się wspiąć praktycznie na sufit niszcząc przy okazji inne meble.

-gdybym nie obiecała Julianowi byłbyś martwy a tak muszę się cackać. Jestem potworem nie niańką.- po tych słowach obruciłam się na pięcie i wyszłam ze zniszczonego gabinetu.

Jednak ostatni raz obracam się przez ramie i zobaczyłam mętny błękit oraz krwawy brąz jego okropnej duszy.

Dlaczego go oszczędziłam?

Nie Patrz Jej W OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz