45

1.6K 127 1
                                    

Maraton 2/4
(Rozdział nie sprawdzony)

Siedzę sobie na gałęzi i czekam. Na co? Na jakiegoś nieszczęśnika, który raczy się tu zapuścić dla mojej uciechy.

Już niedługo będę mogła przyjmować do watahy, jeszcze tylko parę pokoi mieszkalnych umebluje i dom główny będzie gotowy. Na dobry początek jest tu miejsce na pół tysiąca osób, lecz w planach mam już następną budowę ale zanim przejdę do jej realizacji będę musiała sprawdzić czy początkową liczbę dam radę okiełznać. Do alfy wysłałam list o zatwierdzenie nowej watahy, niestety z listy została już dawno skreślona wataha ojca więc postarałam się żeby na swoję miejsce powróciła. Dziś powinnam dostać zatwierdzenie ''nowej'' grupy.

Pierwszą setkę osób mam już gotową do wprowadzki, jak podejrzewałam 1/3 nie ma nawet trzynastu lat. A i jeszcze została sprawa Juliana, jak nie da mi odpowiedzi za trzy dni, pomieszam mu drogę do mojej watahy.

Nagle usłyszałam pękającą gałąź jakieś sto metrów ode mnie. Uśmiech mimowolnie wpełz na moje usta. Tak zdecydowanie mam coś z głową.

Zza drzewa wyłoniła się dość wysoka raczej chuderlawa postać ale na sto procent męska i wilcza.

Oddychałam praktycznie bezgłośnie nawet wilcze ucho miałoby problem z usłyszeniem go, zamaskowałam także swój zapach oraz ukryłam swoją bladą postać pomiędzy drobnymi listkami, to miał być atak z zaskoczenia. Dziś chciałam się pobawić dłużej niż zwykle, może nawet zapytam do której watahy należy?

Gdy chłopak był centralnie pod gałęzią skoczyłam powalając go na brzuch. No w sumie z dwa razy większym nie miałabym problemu a ten nie jest jakoś napakowany.

-czego szukasz w tych okolicach mój drogi?- zapytałam pochylając się nad jego uchem.

-nie twój zasrany interes.- warknął. Oj ktoś tu wstał lewą nogą. Mój ty biedaku.

-może i nie mój. Ale co ci zależy ujawnić mi tą iście ważną informację?- zeszłam z chłopaka. Skoro jest zły może sam rzuci się do walki?

Nie widziałam twarzy chłopaka gdyż na głowie miał kaptur, którego jak się domyślam zastanowaniem było ukrywanie tożsamości mojego rozmówcy. Nie był ubrany jakoś wyjątkowo, dżinsy, za duża rozsówana czarna bluza  i jakieś ciężkie buty.

-odpieprz się. Ja nie wchodzę ci w drogę więc ty też tego nie rób.- co za agresja.

- a może moją pasją jest przeszkadzanie innym?

-jesteś najbardziej wkurwiającą małolatą jaką w życiu spotkałem.- zrobił krok w moją stronę zaciskając pięści.

- ale z ciebie chuchro. W watasze byłeś wieszakiem na kurtki?- dzgnęłam go palcem w tors.

No i bingo. Wjazd na ego zawsze działa. Wiedziałam, że zaraz albo się przemieni albo mnie uderzy, w sumie w obu przypadkach mogę go zabić.

Chłopak za to sięgnął do kieszeni i wyciągnął srebrny sztylet, momentalnie byłam przyciskana przez ciało napastnika do drzewa ze sztyletem na gardle. Przyjrzałam się sztyletowi była porośnięta jakimiś roślinami podobnie jak delikatna dłoń chłopaka. Jeden z moich fajnie. Tylko będę musiała szukać nowej ofiary ale z drugiej strony, z nim też mogę się pobawić.

-ładny sztylet. Tylko szkoda, że w moim przypadku nic ci nie da.- uśmiechnęłam się w jego kierunku. Wykorzystałam jego chwilę nieuwagi i ściągnęłam kaptur z jego głowy.

Sama nie wyglądam normalnie ale ten chłopak to szczyt. Kości policzkowe smukłej twarzy chłopaka oplatał jakiś miniaturowy bluszcz, toksyczne zielone oczy, lekko szpiczaste uszy, ciemno brązowa grzywka opadająca na oczy oraz malinowe usta zaciśnięte w geście irytacji. Nic tylko wytarmosić za policzki.

-witam cię Simonie Union ominiesz swój cel szerokim łukiem jeśli idziesz tam gdzie myśle.- przyglądał mi się nadal trzymając sztylet przy mojej szyi. Westchnął i nieco się rozluźnił.

-skąd możesz to wiedzieć? Czytasz w myślach czy co? I skąd znasz moje imię?- naciął lekko skórkę na mojej szyi. Parę kropel szkarłatnej cieczy zdążyło uciec z rany przed jej zabliźnieniem.

-masz szczęście, że nie lubię tej bluzki. Inaczej nic by nie dało to kim jesteś. A teraz ładnie dasz mi swój sztylet na przechowanie, dostaniesz go w najbliższym tygodniu jeśli się zaklimatyzujesz.-Simon spojrzał na mnie nie do końca rozumiejąc o co mi chodzi- Radziłabym ci skorzystać póki masz jeszcze wybór.- w oczach chłopaka ponownie zagościł gniew.

-jak byś nie załwarzyła to nie ja mam sztylet ze srebra przy gardle.- czyli tak się bawimy?

Złapałam za nadgarstek Simona i wykręciłam mu rękę tym samym zmuszając do odwrócenia się do mnie plecami. Kopnęłam go w plecy na tyle mocno żeby się przewrócił, przez to iż chciał się podeprzeć rękami upuścił sztylet. Chłopak przeturlał się kawałek dalej i podniósł z ziemi i spojrzał na mnie gniewnie, miałam wrażenie, że pnącza na jego szyi pulsują niczym żyły. Natarł na mnie z zamiarem powalenia na ziemię jednak w ostatnim momencie odskoczyłam podstawiając mu nogę, chłopak tuż przed spotkaniem z ziemią złapał równowagę.

Jednak mnie już nie było obok niego, stałam sobie oparta o drzewo obracając sztyletem w dłoniach.

-nie jesteś Bogiem. Zawsze da się cię pokonać jeśli zna się twoje możliwości.- teraz sztylet w moich dłoniach miał czarną rączkę ze srebrnymi ślaczkami, fajna zabawka.

-kim ty do cholery jesteś?- zapytał stojąc ode mnie dwa metry. Zrzuciłam cień ukazując szarą skórę.

-alfą. Konkretnie alfą ''czarnych kości'',- Simon zmarszczył brwi.- idziesz czy nie?

-idę- podniósł ręce w geście obronnym.- tylko bardziej spodziewałem się rosłego faceta po czterdziestce a nie drobnej dwunastolatki.

-przepraszam, twe rozczarowanie strasznie mnie smuci. A teraz chodź wybierzesz sobie pokój i zintegrujesz się z resztą.- Simon parsknął na moje słowa ale poszedł za mną mrucząc coś pod nosem.- no chyba, że wolisz wrócić do poprzedniej watahy.

- dobra, dobra tylko oddaj mi sztylet.- zrównał się ze mną.

- oddam ale powiedz skąd go masz?- może by wprowadzić do programu szkolenia naukę posługiwania się jakąś bronią? Żeby nie polegali tylko na swoich możliwościach.

-to podarunek od dziadka, jedyna pamiątka jaka mi po nim została.- jego postawa bardzo szybko zmieniła się z wrogiej na zrezygnowaną, nie wiedzieć czemu miałam ochotę go pocieszyć i zapewnić bezpieczeństwo, jak każdemu członkowi mojej watahy. Chciałam by nie stało im się nic złego.

-masz.- podałam mu sztylet, kiedy jego dłoń dotknęła rękojeść znowu przybrała postać pędu.- tylko nikogo nie pocharataj bo jej więcej nie zobaczysz.

Chłopak posłał mi szczery uśmiech i przez resztę drogi zabawiał rozmową o sobie.

Nie Patrz Jej W OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz