Sos pomidorowy [OP]

145 11 1
                                    

Tytuł: Sos pomidorowy

Fandom: One Piece

Ostrzeżenia: brak. Chyba, że niezidentyfikowana forma prawie-życia na talerzu się liczy?

Opis: "Powinienem przestać traktować jako jadalne wszystko, co zostało oblane wystarczającą ilością sosu pomidorowego", czyli Luffy i Zoro rozpaczliwie starają się NIE umrzeć z głodu.

Dziwnym trafem praktycznie zapomniałam o urodzinach glona, więc nie jestem pewna, czy coś znalezionego, czego po prosu zapomniałam wcześniej sprawdzić i wrzucić, liczy się jako urodzinowy fik, ale... No cóż... Najlepszego, Marimo?

~~~~

 Zoro dźgnął widelcem podejrzaną masę spoczywającą na jego talerzu. Zmarszczył brwi, zupełnie jakby oczekiwał, że ta zaraz się na niego rzuci. Jednak wciąż parująca substancja pozostała grzecznie na swoim miejscu. Co wcale nie zmniejszyło obaw zielonowłosego.

- Chyba powinienem przestać traktować jako jadalne wszystko, co zostało oblane wystarczającą ilością sosu pomidorowego... - wymamrotał, jednak zabrał ze stołu naczynie wypełnione czerwoną zawartością i polał obficie niezidentyfikowaną substancję, upierającą się nazywać jego obiadem.

- Poważnie? - zapytał Luffy, odrywając się na chwilę od swojej porcji zwodliwej papki, nasączonej niemal równie ogromną ilością sosu.

- Nie. - Roronoa westchnął z rezygnacją i wsadził widelec do ust. Smak pomidorów był na tyle intensywny, że chłopak był w stanie przełknąć domniemane jedzenie. - Nawet student musi coś jeść...

Monkey tylko zaśmiał się, słysząc te słowa. Jednak po chwili spoważniał, mierząc prawie pusty już talerz zamyślonym spojrzeniem.

- Ale musimy przestać tyle wydawać! Potrzebujemy więcej jedzenia!

- I pomidorów – dodał niechętnie Zoro, powoli przeżuwając.

Odkąd wyjechali z rodzinnego miasta na studia, ich przetrwanie zaczęło zależeć od ich zdolności kulinarnych. Co oznaczało, że wiecznie znajdowali się na krawędzi śmierci głodowej.

Jedyna rzecz, jaka wychodziła Zoro, to sos pomidorowy, który to nauczył się robić jeszcze jako dzieciak, kiedy wszystkie możliwe urządzenia kuchenne nie zaczęły go nienawidzić. Luffy, wbrew pozorom, wcale nie był lepszy, a wręcz stanowił jeszcze większą katastrofę kulinarną od przyjaciela. Zielonowłosy przynajmniej wiedział, że ryba i dżem nie pasują do siebie. I nie przypalał wody na herbatę.

- Zoro, znajdź lepiej płatną pracę! - rozkazał Monkey, prostując się na krześle.

Roronoa podniósł wzrok, by przenieść go na przyjaciela.

- Może sam sobie jakąś znajdziesz?

- Nikt mnie nie chce zatrudnić – stwierdził czarnowłosy.

- Jasne...

Przez kolejne kilka minut rozmowa zeszła z tematu zarobku, kiedy Zoro musiał bronić swojego „jedzenia" przed rękoma przyjaciela. Może i nie był to najlepszy możliwy posiłek, ale wciąż jedyny, więc zielonowłosy nie miał zamiaru go oddawać.

- Może znajdźmy jeszcze jednego współlokatora? - zaproponował Roronoa, kiedy jego talerz również był pusty.

- Współlokatora?

- Pewnie. Mamy dwa pokoje. Możemy przenieść się do jednego i napisać ogłoszenie, że weźmiemy kolejne dwie osoby.

- Przecież to nie my płacimy za mieszkanie – przypomniał usłużnie Luffy. Jasne, rodziny obydwu chłopaków zrzuciły się, by zakupić im mieszkanie. Tylko dla nich, jednak nic nie stało na przeszkodzie, by je z kimś dzielili.

- Co z tego? Ale możemy z tego mieć zarobki. Będziemy mieć więcej kasy na jedzenie i...

- Znajdźmy sobie kucharza!

Zoro westchnął.

- Poważnie chcesz wystawić ogłoszenie, że poszukujemy kucharza?

- Jasne. Ktoś musi gotować.

- W porządku. - Roronoa pokręcił głową. - Ale, jeżeli nikt się nie znajdzie w ciągu miesiąca, zniesiemy dopisek o kucharzu.

- Dobra!

Zadziwiającym sposobem, faktycznie znaleźli kucharza. Sanji, student gastronomii był bardzo chętny do przejęcia obowiązków w kuchni. A Usopp, dodatkowa osoba, która zgłosiła chęć mieszkania w drugim pokoju, świetnie wypełnił paczkę porażek kuchennych. Chociaż to wciąż Zoro zajmował się sosem. Głównie dla zasady, żeby wkurzyć blondyna. W ten sposób nie musiał przyznawać, że jego jedzenie było smaczne.

Bo przecież wszystko da się zjeść, jeżeli polać to odpowiednią ilością sosu pomidorowego.

~~~~

Pomysł generalnie wziął się od moich własnych słów. I, wbrew pozorom, wcale nie chodziło o moje umiejętności kucharskie. Po prostu byłam głodna i zbyt leniwa, żeby pójść do sklepu (i tak już były zamknięte), więc wybrałam jakieś "gotowe danie", które wystarczyło podgrzać. Tylko, że było tak niedobre, że musiałam coś z tym zrobić. A skoro naprawdę nie chciało mi się szukać czegokolwiek, żeby poprawić smak, po prostu przygotowałam trochę (sporo) sosu pomidorowego. I dało się zjeść... Taka bardziej zaawansowana forma ketchupu.

Hmmm... Piszcie, co myślicie? Miłego, ludki!

One ShootyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz