Nowy Kapitan [BbF]

141 2 0
                                    

Tytuł: Nowy Kapitan

Fandom: Bound by Flame (kobieta, ścieżka człowieka)

Znajomość fandomu przydatna do zrozumienia tekstu.

Ostrzeżenia: spoilery do rozdziału drugiego (bliżej końca), śmierć, przekleństwa...

Opis: Dla Wulkan śmierć nie była czymś obcym. Jako najemniczka często brała udział w konfliktach, z których nie wszyscy wychodzili żywi. Widziała śmierć towarzyszy broni, sama przyczyniła się do zgonu przeciwnika znacznie częściej niż potrafiła zliczyć. Jednak to było dla niej czymś zupełnie nowym, szokującym... Nigdy wcześniej nie zabiła przyjaciela.

~~~~

Niby wiedziałam, że tak to się skończy. A raczej na to liczyłam. Inaczej przecież nie wyzywałabym na pojedynek własnego kapitana. Najsilniejszego w kompanii. Człowieka, który nie przegrał ani jednego pojedynku.

Bez większego zrozumienia wpatrywałam się w sztylet, którego ostrze gładko wślizgnęło się między blaszane płyty napierśnika, przecięło skórzaną koszulę pod spodem i z równą łatwością przebiło się przez ciało. Ciało osoby, na którą przecież zawsze mogłam liczyć, która ufała moim osądom i miała moją lojalność...

Przez wciąż zszokowany umysł nie byłam w stanie powstrzymać czy spowolnić upadku masywnej sylwetki potężnego wojownika. Jedynie zrobiłam krok do przodu i zostałam zmuszona do pochylenia się, kiedy palce, wciąż zaciśnięte na rękojeści sztyletu, zostały pociągnięte do przodu. Dopiero wtedy to do mnie dotarło.

- Kapitanie...

Wciąż nie jestem pewna, czy faktycznie to powiedziałam na głos, czy też słowo pojawiło się jedynie w mojej głowie. Opadłam na jedno kolano, dłoń przykładając do świeżej rany. Nawet z moją dość ograniczoną wiedzą medyczną byłam w stanie stwierdzić, że sytuacja nie była dla niego zbyt pomyślna. Może, gdyby udało się zawołać Silbana albo chociaż Sybillę...

Uniosłam nieco wzrok, nieprzytomnie zerkając na przejście między skałami. Nie zdążyłabym. Zanim bym do nich dobiegła, byłoby po wszystkim. Zdawałam sobie z tego sprawę, gdzieś głęboko w podświadomości, jednak wciąż łudziłam się, że może...

Miałam się podnieść i rozpocząć szaleńczy bieg po uzdrowiciela... Jednak powstrzymał mnie głos Kapitana.

- Zawsze wiedziałem, że to będziesz ty... - wymamrotał cicho. Na tyle cicho, że nawet znajdując się tuż obok niego, ze zmysłami wyostrzonymi przez tego przeklętego demona, wciąż ledwo go usłyszałam.

Uniosłam dłoń, z przerażeniem spoglądając na krew wyraźnie odznaczającą się na materiale rękawic oraz na gołych fragmentach skóry. Jednak po chwili czerwona substancja zniknęła mi z pola widzenia, kiedy palce Kapitana zacisnęły się na mojej uniesionej kończynie. Przeniosłam wzrok na twarz mężczyzny i zauważyłam, jak uśmiechnął się do mnie słabo. Z dumą i ulgą...

Chciałam coś powiedzieć, przeprosić, podziękować, obiecać, że zajmę się kompanią... Nie zdążyłam. Tył głowy mojego poprzednika z cichym odgłosem uderzył o podłoże. Palce rozluźniły chwyt na mojej ręce. To był koniec. Kapitan nie żył... Zabiłam go.

Wzięłam głęboki wdech, zmuszając się do uspokojenia. Powoli podniosłam się z ziemi i rozejrzałam po otaczających mnie ludziach. Nikt się nie ruszył z miejsca. Wszyscy wpatrywali się we mnie z oczekiwaniem. Powiodłam po nich wzrokiem.

Rhelmar stał nieco z tyłu, jak zwykle, kiedy załatwiałam sprawy dotyczące Ostrzy. Gdybym wiedziała, że tak to się potoczy, nie zabierałabym go z sobą. Nic nie mówił, nie wtrącał się i jedynie przyglądał mi się z uwagą.

One ShootyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz