Skrzydlate Sny [0]

64 2 5
                                    

Tytuł: Skrzydlate Sny

Fandom: Brak (historia...? Czy to można zaliczyć jako fandom?)

Opis: Leonidas w nocy przed ostateczną bitwą ma sen. Skrzydlata armia mierzy się z przytłaczająco silniejszym wrogiem. I nie ustępuje.

Czyli dziwny crossover dwóch kompletnie niepowiązanych ze sobą wydarzeń historycznych, bez poprawnego odnoszenia się do tych wydarzeń, o który nikt nie prosił. Bo tak. Za dużo Sabatonu.

Ostrzeżenia: Nie bierzcie pod uwagę, jak się będziecie na historię uczyć!

~~~~

  Ostatniej nocy miał sen. Widział ogromną armię nacierającą na znacznie mniejszą grupę wojowników. Dziesiątki tysięcy opancerzonych mężczyzn naprzeciw kilku setkom przeciwników. Jednak nikt z niewielkich oddziałów nie okazywał strachu, trwali dumnie, wpatrując się w nacierające siły.

Drwili ze śmierci?

Większa armia nie była Persami. Dopiero po chwili to do niego dotarło. Nie znał chorągwi powiewających ponad ich głowami. Nie znał również symboli po drugiej stronie przyszłego pola walki. Jednak w jakiś sposób wiedział, że to nie był przypadkowe symbole. Dla nich coś znaczyły. Tak samo, jak dla ich wrogów. Te same znaki widziały gorsze sytuacje. I wyszły z nich wciąż dumnie uniesione wysoko w powietrze.

Byli aż tak pewni siebie?

Nagle to już nie była statyczna scena. Pole wypełnił śpiew. Śpiew w nieznanym mu języku, jednak piękny w swój własny sposób. Jedna melodia wydobywająca się z setek gardeł, niosąca się po okolicy i dodająca otuchy tym, którzy dołączali do niej własnym głosem. Wtedy ruszyli.

Nie mieli szans.

Przewaga była przytłaczająca. Ten niewielki oddziałek nie miał szans z armią sto razy od nich większą. Jako doświadczony strateg i wojownik, nawet on musiał przyznać, że sytuacja wydawała się beznadziejna. Wola walki była godna podziwu, jednak wynik był z góry przesądzony. Przynajmniej taki się wydawał.

Wciąż nacierali.

Szelest dziwnych skrzydeł na ich plecach zamienił się w huk, kiedy wszyscy pędzili w pełnym galopie na swoich opancerzonych koniach. Nie każdy miał te pozornie bezużyteczne ozdoby. Ci, którzy je mieli, też zdecydowanie nie trzymali się jednego wzoru. Część była w całości wykonana z drewna. Inne zawierały fragmenty materiałów. Każde nieco inne, a jednak razem nadawały grupie jakiejś formy, był ich cechą charakterystyczną. I być może to przez nie, strach malował się nie na twarzach tych kilku setek wojowników, w towarzystwie huku i śpiewu zmierzających ku niechybnej śmierci, a u ich wrogów, posiadających miażdżącą przewagę liczebną i na o tyle lepszej pozycji.

Zderzyli się.

Broń liczniejszej armii łamała się na pancerzach koni. Długie włócznie oskrzydlonej kawalerii bez problemu przełamywały się przez obronę przeciwników, strącając ich na ziemię. Wojownicy padali bez życia, przytłoczeni druzgoczącą przewagą wrogich jednostek. Tych mniej licznych jednostek, które niczym nóż wbiły się w szeregi przeciwnika i cięły wszystko, czego dotknęły. Skrzydlata formacja kpiła sobie z liczebności i prawdopodobieństwa. Pozostawieni bez najmniejszych szans na zwycięstwo, wiedzieli tylko o tym, że mają wygrać. I robili to.

Wygrywali.

Obudził się, mając świadomość, że zbliża się ostateczna walka. Persowie się przedarli. Zarządził odwrót większości armii, pozostawiając ze sobą tylko tych, którzy gotowi byli na poświęcenie, by opóźnić marsz wrogiej armii. Oni też nie mieli szans. Doskonale o tym wiedzieli, wyciągając miecze i atakując przeciwnika. Ale to nie miało znaczenia.

Musieli walczyć.

Utrzymali się długo. Znacznie dłużej niż ich przeciwnicy się spodziewali. Jednak w końcu ich szeregi zaczęły się mocno przerzedzać. Umierali z honorem, zabierając ze sobą tylu, ilu byli w stanie. Ale to nie mogło trwać wiecznie. Wiedział o tym. Widział przeciwników, którzy niedługo mieli pozbawić życia i jego, ale w jego głowie wciąż pojawiał się obraz małego oddziału, który sobie radził. Który zwyciężył.

Oni przegrywali.

Jego towarzysze, przyjaciele, padali jeden po drugim. Zostało ich tak niewielu. Nie posiadali budzących grozę chorągwi, nie odstraszali wrogów pieśnią, która pokrzepiłaby ich serca. Na niektórych twarzach w pobliżu siebie dostrzegał strach, słabo skrywany pod maskami doświadczonych wojowników, które nauczyli się przywdziewać. Wiedział, że ich sytuacja była przesądzona. To był ich koniec.

Nie mieli skrzydeł.

~~~~

W sumie, nawet nie wiem, jak to skomentować. Więc tego nie zrobię ;)

Polecam "Winged Hussars"... Czy istnieje ktoś, kto jeszcze tego nie słyszał? Znając życie, tak. Pewnie masa ludzi.

Nie umiem w historię.

Miłego dnia!

One ShootyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz