Od dnia, gdy Moriarty wrócił na usta londyńczyków minął niecały miesiąc. Sherlock został całkowicie oczyszczony z zarzutów. Wszyscy, którzy wiedzą o tym wydarzeniu, mają pamiętać je jako morderstwo popełnione przez niecierpliwego snajpera. Muszę przyznać, że bardzo sprytnie to rozegrali. Najdziwniejsze w tym wszytskiem jest to, że „powrót" Jamesa w żaden sposób nie wpłyną na mojego narzeczonego. No może oprócz tego, że teraz rozwiązuje po dwie albo trzy sprawy w tym samym czasie. Stwierdził, że jeśli jest celem to musi czekać. Usłyszawszy to zdanie uznałam, że nawet nie będę się wdawać z nim w dyskusję czy starała się nakierować jego działa na odnalezienie tego, kto sprawił, iż Moriarty pojawił się na wszystkich ekranach w mieście.
*
Dzisiaj jednak moje myśli były – o dziwo – całkowicie skoncentrowane na pracy. Przez ostatnie wydarzenia narobiłam sobie sporo zaległości w dokumentach i nie tylko. Nie pamiętam, nawet kiedy ostatnio byłam w terenie jako koroner. Może to zabrzmi dziwnie, ale tęsknie za tymi emocjami związanymi z byciem na miejscu zbrodni, zbieraniu informacji ze wszystkiego dookoła. Na szczęście William od tego roku idzie do żłobka, więc on nawiąże kontakt z rówieśnikami, a ja będę mogła wrócić na pełen etat do pracy.
Wraz z wybiciem godziny czwartej po południu mój dzień pracy się kończy. Uśmiecham się subtelnie, zamykam oczy i przeciągam się, czując jak strzela mi kilka kręgów w plecach. Wstaję od biurka i ruszam w stronę wyjścia z laboratorium. Jedyne, o czym teraz marzę to długa kąpiel z bąbelkami i kieliszkiem wina, którego zresztą dawno nie piłam. Kierując się w stronę pokoju socjalnego wymyślam plan, co zrobić, aby moje dziecko poszło szybciej spać, żebym nie straciła ochoty na tę kąpiel.
Chowam fartuch do szafki, zakładam swoją ukochaną skórzaną kurtkę, przerzucam swoją torbę przez ramię i oddycham z ulgą, wiedząc, że teraz oficjalnie mogę wrócić do domu. Wkładam dłonie do kieszeni i pewny siebie krok prowadzi mnie ku „wolności". Dokładnie w momencie, gdy przekraczam próg drzwi wyjściowych mój telefon zaczyna wibrować w tylnej kieszeni mych spodni. Wypuszczam bezgłośnie powietrze nosem, bojąc się, że to mój szef. Wyciągam od niechcenia komórkę i uśmiecham się szeroko, gdy okazuje się, że to Mary. Bez dłuższego zastanowienia odbieram telefon cały czas idąc przed siebie.
– Ty to wiesz, kiedy zadzwonić. Właśnie wyszłam z pracy. – Wyciągam zawczasu kluczyki od samochodu, rozglądając się w międzyczasie na boki. – Co tam słychać?
– Rodzę. – Zamieram i zatrzymuję się na środku drogi. Szok opanował moje ciało na tyle, że nie potrafię nawet wykrztusić z siebie żadnego słowa. Czy właśnie tak się czuł Leon, gdy do niego zadzwoniłam z taką informacją? – Lizzie?
– T-tak? Tak, jestem. – Ruszam biegiem w stronę swojego samochodu prawie potrącając starszego pana. – John wie?
– Staram się do niego dodzwonić od momentu, gdy odeszły mi wody. Najwidoczniej jest zbyt zajęty sprawą, którą rozwiązuje wraz z Sherlockiem.
– Mary, spokojnie. – Wsiadam do samochodu, przełączam rozmowę na głośno mówiący i rzucam telefon na miejsce pasażera. – Oddychaj, postaram się być u ciebie tak szybko, jak tylko mogę. Mimo wszystko staraj się dodzwonić do Johna. Ja będę dobijać się do Sherlocka.
– Dobrze. – Przyjaciółka zaczyna coraz głębiej oddychać, dlatego odjeżdżam spod budynku z piskiem opon. Żałuję, że nie mam policyjnych kogutów. Dzięki nim przebyłabym trasę ze szpitala do domu Watsonów w dwie minuty. – Drzwi będą otwarte, zresztą wiesz, gdzie jest zapasowy klucz.
– Wiem. Przypomnij sobie wszystko, co mówili w szkole rodzenia, a ja pędzę do ciebie.
– Będę czekać. – Poszerzam swój uśmiech, wiedząc, że i tak nigdzie się nie wybierze w takim stanie. Chwilę po tych słowach następuje dźwięk rozłączenia, a ja dodaję gazu.
CZYTASZ
Let's Play Again • Sherlock Holmes
FanfictionPo śmierci Moriarty'ego i Holmesa wszystko się zmieniło, a może raczej wróciło do normy? Londyn zaczął być nadwyraz normalny, a przestępczość ograniczyła się do drobnych kradzieży bądź bójek w barach. Mieszkańcy żyli tak, jakby nic się nie stało. Je...