Rozdział 10

2K 99 32
                                    

Po długich sześciu tygodniach walki ze złamanymi żebrami i nogą w gipsie wreszcie odzyskałam wolność. Oczywiście stuprocentowy komfort odczuję po rehabilitacjach, ale w końcu mogę wrócić do pracy, zająć czymś innym głowę niż myśleniem jak wstać, aby nie poczuć bólu. A co najważniejsze przestać myśleć o tym, gdzie podziewa się Sherlock. Tydzień temu powiedział mi, że dostał sprawę od Mycrofta i będzie musiał wyjechać na kilka bądź kilkanaście dni. Nie chcę go kontrolować i nie chcę go denerwować moim wypytywaniem, ale nie zmienia to faktu, że się cholernie martwię.

Oparta o jeden z blatów w laboratorium, czekam na wyniki jednego z prowadzonych przeze mnie badań. Zamykam na chwilę oczy i biorę głęboki wdech czują dyskomfort spowodowany bólem nogi. Dawno tyle nie chodziłam i nie stałam przez dłuższy czas.

– Cześć Mo... – Otwieram szybko oczy i kieruję wzrok w stronę Watsona, który z impetem wszedł do pomieszczenia. Zaraz za nim Mary z młodym ciemnoskórym chłopakiem, jakimś mężczyzną i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu z Sherlockiem. – Cholera jasna. Molly nie ma dziś w pracy?

– Nie. Wzięłam jej nocną zmianę, ponieważ źle się czuje – odpowiadam przyjacielowi cały czas patrząc na Holmesa, który wygląda jak siedem nieszczęść.

– To dlatego nie odbierała telefonu. Myślałem, że jest zbyt zajęta. – Watson kładzie jedną dłoń na biodrach, drugą zaś pociera sobie nerwowo czoło. Spoglądam po wszystkich przybyłych, aby zrozumieć, skąd do mnie przyjechali.

– Najprawdopodobniej śpi i ma wyciszony telefon. Zawsze wyłącza w nim dźwięk, gdy odsypia po nocce albo, gdy jest chora. – Holmes marszczy brwi i patrzy na mnie pytająco, jakby zapomniał, że pracuję z Hooper parę ładnych lat, więc wiem o niej dość sporo. – Co się stało, że potrzebujesz akurat Molly? I skąd wytrzasnąłeś Holmesa?

– Chcę sprawdzić, czy Sherlock jest czysty. W sensie, żeby nasikał do kubeczka. – Marszczę brwi i przenoszę wzrok na Johna. Prostuję się, po czym biorę głęboki wdech, rozumiejąc co mój przyjaciel ma na myśli. – Potrzebowałbym też apteczki, aby zająć się zwichniętą ręką.

– Czuj się jak u siebie – mówię obojętnym tonem, wpatrując się w detektywa. Gniew wrze we mnie jak lawa, która ma zaraz wystrzelić z wulkanu. Wyciągam z szafki specjalny kubeczek, a następnie podaję go Sherlockowi. – Módl się, aby tam nic nie wyszło, bo nie ręczę za siebie Holmes.

Detektyw bierze głęboki wdech, przełyka ślinę i wychodzi z laboratorium. Kładę dłonie na biodrach, spuszczam głowę i staram się opanować. Czuję na sobie wzrok ciężarnej przyjaciółki, jak i zresztą całej reszty osób. Biorę bardzo głęboki wdech, wypuszczam powietrze nosem i odwracam się w stronę przyjaciół.

– Skąd go zabraliście? – pytam spokojnym tonem, starając się ukryć nadal narastającą we mnie złość. Watsonowie wymieniają się krótkimi spojrzeniami, a następnie obydwoje zwracają ku mnie swój wzrok. – Mary?

– Z meliny ćpunów. – Ponownie zamykam oczy, przygryzam polik od środka i walczę ze sobą, aby nie zacząć tupać nerwowo nogą. – Eli – Przyjaciółka podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu. – tylko w razie czego go nie zabij, ok?

– Mary zajmij się ręką tego pana, wydaje się zwichnięta. – Zwracam swój wzrok w stronę przyjaciółki. Patrząc jej w oczy staram się jej przekazać, że to nie jest odpowiedni czas na żarty i pocieszanie. – Proszę.

Zakładam ręce na piersiach i zerkam na dwóch nieznanych mi osobników. Ten młodszy – ciemnoskóry chłopak – wygląda, jakby miał zaraz zejść z tego świata. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak młodzi ludzie niszczą sobie organizm takim świństwem.

Let's Play Again • Sherlock HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz