Rozdział 2

4.1K 171 40
                                    


Następnego dnia w szkole zostałam wezwana do gabinetu dyrektorki. Nic nie zrobiłam, więc to nie będzie żadna kara.
Zapukałam do drzwi od gabinetu i po chwili usłyszałam Proszę. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

— Wzywała mnie pani do siebie — powiedziałam.

— Tak, siadaj, proszę — wskazała na krzesło przed jej biurkiem.

Usiadłam na wskazanym miejscu i zapytałam:

— Coś się stało?

— Nie, właściwie tak — odpowiedziała pani dyrektor.

Była trochę zdenerwowana, i jakby nie wiedziała, co ma dokładnie powiedzieć. Jak na nią, to dosyć dziwne.

— Co się stało, pani dyrektor? — Zapytałam ponownie.

— Nie możemy dalej sprawować nad tobą opieki — powiedziała pani dyrektor.

— Jak to? — Zapytałam zdziwiona. — Przecież sąd mówił, że do ukończenia osiemnastego roku życia szkoła będzie się mną opiekować.

— Tak, ale winiknęły pewne komplikacje. Dlatego albo skontaktujesz się z ojcem albo trafisz do domu dziecka — odpowiedziała pani dyrektor.

Właśnie w tamtej chwili świat mi się zawalił. Dlaczego to dzieje się teraz? Czemu nie po osiemnastce?

— Spróbuję się z nim skontaktować, ale niczego nie obiecuję — powiedziałam. — Do widzenia.

Wstałam i wyszłam z gabinetu pani dyrektor. Po wizycie wróciłam na zajęcia, na których byłam mało skupiona, ale zawsze odpowiadałam poprawnie. No, bo jakżeby inaczej? Dla mnie muzyka to życie. Po zajęciach, jak zwykle poszłam do parku grać na gitarze. Nie wiem czemu, ale znowu poszłam do tego parku, co wczoraj. Usiadłam przy fontannie, wyjęłam gitarę i zaczęłam grać (piosenka w mediach). Jak zwykle po chwili zebrała się mała grupka ludzi. W tłumie zauważyłam Steva Rogersa. Czy tylko ja czuję małe déjà vu? Po zakończonej piosence ludzie się rozeszli, oprócz niego. Podszedł do mnie.

— Cześć. Jestem Steve Rogers — jakbym nie wiedziała. — Super grasz. Gdzie się nauczyłaś?

— W szkole — odpowiedziałam.

— Jak się nazywasz? — Zapytał Rogers.

— Liliana Rush — powiedziałam podając mu rękę.

Schowałam gitarę i wzięłam futerał do ręki.

— Wybacz, ale muszę już wracać — powiedziałam do niego.

— Oczywiście. Ale mam jeszcze pytanie. Grasz tu codziennie? — Zapytał Rogers.

— Nie. Gram w różnych parkach — odpowiedziałam.

— A będziesz grała tu jeszcze kiedyś? Chciałbym jeszcze posłuchać — zapytał Rogers.

Aż tak spodobała mu się moja muzyka i śpiew?

— Może. Do widzenia — powiedziałam i ruszyłam w stronę akademika.

I co ja mam zrobić? Skontaktować się z ojcem, czy iść do domu dziecka? Do domu dziecka nie ma mowy, więc zostaje pierwsza opcja. Jutro się z nim skontaktuję. Możliwe, że do niego pójdę i tak po prostu mu o wszystkim powiem przy ludziach, z którymi pracuje. Przy ludziach mi nie odmówi.




ErchotudeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz