4.

9.5K 263 120
                                    


Nawet w karze upatrujesz dla siebie korzyści!


Żołądek podszedł mi do gardła i tam chyba został, bo nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet jednego, krótkiego słowa. Panująca w pokoju cisza rozsadzała mi bębenki w uszach, a nieznośne łomotanie serca wypełniało każdy kąt pomieszczenia. Odwaga i beztroska piłkarzy nagle uciekła, potrącając w drzwiach mojego wujka, który teraz mierzył nas wszystkich gniewnym spojrzeniem. W głowie układałam już litanię, która miała pomóc mi go nieco udobruchać.

To przecież nic takiego, niewinny mecz.
Muszę w końcu mieć tu też jakieś rozrywki, prawda?
Obiecuję, że odrobię każdą godzinę i od teraz będę starać się jeszcze bardziej i bardziej, i bardziej.
Amen.

- Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć? - John wyartykułował każde słowo bardzo wyraźnie i powoli, a Leo, który siedział koło mnie aż się wzdrygnął. - Powiedzieć, że moja chrześnica skopała tyłek samemu Neymarowi! - Po tych słowach z jego twarzy momentalnie zniknęła złość i pojawił się na niej uśmiech od ucha do ucha. Wszyscy siedzieliśmy w jeszcze większym osłupieniu, o ile to w ogóle było możliwe. Byłam pewna, że dostanę niezły ochrzan za niewypełnianie obowiązków, a o moralizatorskiej reprymendzie dla piłkarzy nawet nie wspomnę. Wiadomo, zostaje się czyimś opiekunem, odbija ci szajba i myślisz, że jesteś panem świata, a kiedy jest to nastolatka, to wszyscy odrębnej płci są potencjalnym zagrożeniem.
Każdy chłopak w promieniu pięciu kilometrów stawał się wrogiem publicznym numer jeden.

- Nie jesteś zły? - zaczęłam nieśmiało, obserwując uważnie zachowanie Johna. Szukałam na jego twarzy oznak obłędu, który tłumaczyłby jego zachowanie, ale nie doszukałam się tam niczego poza najszczerszym wyrazem podziwu.

- Ale macie miny! Jak mógłbym być zły?- John roześmiał się wesoło, a wszyscy spojrzeli na niego jak na prawdziwego wariata. - Moja krew! Wreszcie ktoś w tej rodzinie potrafi grać w piłkę! - Klasnął w dłonie, a w pokoju dało się słyszeć ciche wypuszczanie z ust powietrza w oznace bezkresnej ulgi. - Wiesz Mel, kiedyś też grałem, ale kontuzja mnie zdyskwalifikowała - westchnął z żalem w głosie i pokazał na lekko koślawe kolano, a chłopaki wiedząc widocznie jak bolesnym urazem jest ta część nogi, syknęli zgodnie, krzywiąc się w wyrazie altruistycznego bólu.

- Nie kontuzja tylko lenistwo, John. - W drzwiach stanął trener FC Barcelony i poklepał ze śmiechem mojego wujka po ramieniu. - Nie chciało ci się ćwiczyć po rehabilitacji i już nie wróciłeś do dawnej formy. A teraz chodź, zostawimy ich samych, bo jako stado wapniaków rozwalamy im imprezę. - Mężczyzna zaśmiał się ponownie, ciągnąc bruneta w stronę drzwi. - Tylko panowie, z umiarem bo jutro wieczorem czeka was pierwszy trening i nie liczcie na miłosierdzie - rzucił, a kiedy drzwi się za nim zamknęły, wszyscy ryknęliśmy niepohamowanym śmiechem.

- Słowa trenera to rzecz święta, więc wracajmy do imprezowania - zarządził Pique i włączył muzykę tak głośno, że w normalnym hotelu już dawno oglądalibyśmy jedynie elewację od frontu, siedząc na własnych walizkach. Rozejrzałam się po pokoju, jednak nigdzie nie zauważyłam młodego napastnika.
Czyżby ubolewał nad porażką w jakimś ciemnym kącie?
Bardzo możliwe, ale nic nie poradzę na to, że było mi umiarkowanie przykro z tego powodu, ponieważ wynik był w pełni sprawiedliwy.

- Czy mogę panią prosić? - Ciepły głos wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia i kiedy poniosłam wzrok, zauważyłam, że przede mną stoi Cristian z szerokim uśmiechem na ustach. Wywróciłam oczami i zacmokałam z udawanym niezadowoleniem.

- Skąd ten oficjalny ton, Tello? - Położyłam ręce na biodrach, przekrzywiając lekko głowę na bok jak ciekawski labrador, co go bardzo rozbawiło.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz