18.

3.2K 109 23
                                    


Zżerał mnie niepokój i trawił każdą zdrową cząstkę mojej osoby, więc nikotynowy zastrzyk nie powinien wyrządzić mojemu organizmowi więcej krzywdy, niż moja chora podświadomość.  


Jak bardzo można być zirytowanym na rodzoną matkę?
Patrząc na Scotta, nadal przechadzającego się po hotelowym lobby, odkrywałam nowe stadia wspomnianej już irytacji.
Przeszłam już pomyślnie przez fazę tupania nogami, aż powybijam sobie pięty.
Fazę pary z uszu i rozszerzonych nozdrzy również mam już za sobą.
Aż boje się pomyśleć, jaka jest następna.

- Ty nadal tutaj? - prychnęłam, rzucając niedbale torbę na jeden z foteli, przymocowanych twardo do kafelkowanego tarasu i patrząc na Scotta z nieskrywaną odrazą.

- Skoro mam zdobyć twoje serce, nie mogę robić tego na odległość - odpowiedział, opuszczając okulary przeciwsłoneczne w dół swojego, długiego nosa. Wywróciłam oczami ogromnego młynka i usiadłam na miękkim siedzisku, upijając jednocześnie subtelny łyk z kolorowej szklanki. - Poza tym na ostatniej rozmowie o staż poszło mi świetnie, więc sądzę, że telefon z harmonogramem pracy to jedynie formalność - dodał, rozpierając się wygodniej na siedzeniu i prezentując tym samym żebra, przebijające się przez podkoszulek.

- Doprawdy? - Uniosłam brwi i zdusiłam w sobie napływający z wnętrza śmiech. Jeśli ten półgłówek był przekonany, że ostatnia rozmowa, którą odbył, była prawdziwa, to naprawdę zaczynałam się zastanawiać, co ja w nim widziałam.
Nie portfel.
Nie czułość.
I jak widać na załączonym obrazku, nie mogła to być również inteligencja.

- Oczywiście, że tak. Co prawda pytania były trochę dziwne, ale myślę, że nie znajdą lepszego kandydata na to stanowisko - westchnął skromnie i przeczesał włosy na widok zbliżających się, młodych, atrakcyjnych Hiszpanek. Pokiwałam jedynie głową, udając powagę, która graniczyła niemal z zadumą, ale Scott był tak zapatrzony w siebie, że nie dostrzegł w tym ani krzty cynizmu.

- Z Neymarem było o wiele zabawniej - pomyślałam, wracając rozpędzoną retrospekcją do moich pierwszych dni w Barcelonie. Brazylijczyk był godnym przeciwnikiem w festiwalu złośliwości, który urządziliśmy sobie pod patronatem hotelu Johna, nie tylko dlatego, że łapał w lot moje zgryźliwe uwagi, ale przede wszystkim dlatego, że potrafił na odpowiedzieć w równie uszczypliwy sposób, co ja.

- Melisa? - usłyszałam dziewczęcy głos za moimi plecami, ale w pierwszej chwili kompletnie na niego nie zareagowałam. Nie byłam przyzwyczajona do damskiego towarzystwa, oprócz Peggy, która chwilowo przygotowywała Ratatouille* w hotelowej kuchni, więc nie mogła wyrosnąć za moimi plecami i zakłócać mi pozornego spokoju i tak zmąconego już przez obecność bruneta. Jego znaczące chrząkniecie i trywialne wskazanie palcem na postać, która rzucała długi cień na mój stolik sprawiła, że nie mogłam dłużej udawać, że wcale nie chodzi o mnie. Odwróciłam się niechętnie, mrużąc oczy od palącego, nieprzerwanie, słońca.

- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytałam asekuracyjnie, chociaż w myślach już wyobrażałam sobie jak odchodzi i pozwala mi w spokoju dotrwać do obiadu, który mój chrzestny obiecał zjeść dzisiaj ze mną.

- Jestem Francesca, chodzimy razem do szkoły - odpowiedziała, ukazując w uśmiechu dwa szeregi białych zębów, gotowych do walki z całym pesymizmem tego świata. Marudna część mnie westchnęła ciężko w środku, starając się nie wyglądać na bardziej niezadowoloną, niż w rzeczywistości byłam. - Nie wiem jak to się stało, że jeszcze nie mam twojego numeru, ale musiałam się postarać, żeby cię namierzyć - dodała dumnym tonem, opierając się zalotnie o stolik i zerkając filuternie na Scotta, który był nieco mniej subtelny w okazywaniu swojego zafascynowania nowo przybyłą, pozornie niewinną duszą, gotową do pożarcia.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz