16.1

3.8K 131 62
                                    


Jej drogie perfumy były zmieszane z odorem desperacji, która osiadła w Barcelonie na tak długo, jak zapach na jej gładkiej skórze.    


Wieczór spędziłam skulona na kanapie z kubkiem gorącej herbaty, ogrzewającym przyjemnie moje dłonie. Telewizor brzęczał w tle chyba tylko po to, żeby przerwać nieznośną ciszę, obijającą się o nowo pomalowane ściany mieszkania. Wpatrywałam się pustym wzrokiem w rozświetlony ekran telefonu, który po kilku nieodebranych z kolei połączeniach zgasł i już się nie zapalił. Byłam wstrząśnięta tym, co usłyszałam od Xaviego i tym właśnie wstrząsem usprawiedliwiałam moją tchórzliwą ucieczkę z hotelu. Z drugiej strony wiedziałam, że czas zacząć stawiać czoła moim społecznym lękom, które uniemożliwiają mi konfrontację z innymi ludźmi w tempie, które nie przypominałoby ślimaka w trakcie suszy.
Czułam, że utknęłam i nie chodziło tylko o dosłowne zapadnięcie się w stos miękkich poduszek, które mimo głośnych protestów Johna i tak znalazły się na salonowej kanapie. Potrzebowałam pomocnej dłoni, która sięgnie po mnie bez odrobiny lęku i wyciągnie mnie jednym, brutalnym, ale skutecznym szarpnięciem z marazmu, który mnie oblepił niemal z każdej strony.
Co się ze mną do cholery stało?
W trakcie mojego pobytu w Hiszpanii zadawałam sobie to pytanie po raz kolejny i tak samo, jak wcześniej nie znajdowałam na nie stosownej odpowiedzi.
Owszem, Barcelona zmieniała mnie na lepsze, wyzwalała ze mnie najkorzystniejsze cechy, ale miała też swoją mroczną stronę, która wkradała się do moich żył niczym najsprytniejsza trucizna, zatruwając mój charakter, nie będący już ani trochę unikatowym.
Zamieniałam się w osobę, której najbardziej się bałam.
Może to dlatego wcześniej stroniłam od zaangażowania i poważniejszych związków?
Zawsze bowiem gdzie pojawiało się przywiązanie, zza rogu coraz mniej nieśmiało wyglądała również zazdrość, kopana po pośladkach przez strach i poczucie zagrożenia.
Jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ci niepozorni agresorzy sprawiają, że szczęście coraz szybciej wyślizguje mi się z pomiędzy palców, a ja jeszcze im pomagam, tak bezsensownie próbując je zatrzymać.
Im mocniej ściskam, tym więcej go ucieka.
To taka prosta zależność, a jednak pojęcie jej sprawiało mi tak wielki kłopot.
Usłyszałam szczęk przekręcanego klucza i mimowolnie spojrzałam w stronę drzwi.

- Już jestem! - zawołał John od progu, a ja machnęłam do niego jedynie ręką na znak, że przyjęłam jego obecność do wiadomości.  Nie próbowałam nawet udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie miało to nawet krzty sensu. Po co podtrzymywać utarte pozory, jeśli pozbawia nas to potrzebnej pomocy? Podskoczyłam odruchowo na kanapie, kiedy opadł po drugiej stronie, zajmując dwa miejsca na raz. - Czemu jesteś taka niewyraźna? Źle się czujesz? - zapytał, mierząc mnie zatroskanym spojrzeniem, co było chyba debiutem w jego wykonaniu.

- Założyłeś, że jeśli nie jestem taka rozwrzeszczana, jak zwykle to znaczy, że od razu trzeba wzywać do mnie lekarza? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie i wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu, patrząc ukradkiem na telefon. Wiedziałam, że ten z pozoru nic nie znaczący gest nie umknie mężczyźnie, ale pragnęłam być na tym przyłapana, zupełnie jak kryminaliści, chełpiący się swoimi występkami. Nie umiałam się do tego wprost przyznać, więc wolałam jedynie przytaknąć na przedstawione mi zarzuty.

- Byłaś dzisiaj w hotelu? Neymar cię szukał... - Chrzestny zaczął niezbyt finezyjnie, ale nie miałam do niego o to absolutnie żadnych pretensji. Byłam chwilowo w stanie pokornego skruszenia, wynikającego ze ślepej, ciemnej uliczki, w której się znalazłam w obcym mieście o nazwie Dorosła Melisa Henderson. Szukałam po omacku dobrego człowieka, który powie mi którędy dojść do domu, a nie okradnie z prawie pustego portfela i telefonu, będącego w stanie, który i tak woła o pomstę do nieba. Podrapane plecy, pęknięty wyświetlacz, uniemożliwiający w pełni wyraźne odczytywanie wiadomości i sygnałów oraz przegrzana bateria, sprawiająca, że czasami zwyczajnie nie potrafił już prawidłowo funkcjonować.
Piękna metafora mojej osoby, którą stałam się po dwóch miesiącach pobytu w raju, który w swoim pierwotnym zamyśle miał być ziemią obiecaną, bez żadnych konsekwencji.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz