26.

2.6K 97 39
                                    


Szczęście jest kruche i łatwopalne. Jego płomień daje wiele ciepła, ale spala się zdecydowanie zbyt szybko.  


Wszystkie wielkie konflikty, od zarania dziejów, wybuchały przez kobiety.
Niewinne, kruche i powabne.
Przez kobietę nawet najbardziej rozmodlona osoba, jaką znam, jest w stanie potknąć się po raz pierwszy w najbardziej oczywistej dla siebie czynności.
Przez zło wcielone, które śniło o byciu aniołem.


(...) wpatrywała się we mnie para nienaturalnie jasnych oczu, wyłaniających się spod grzywy ciemnych włosów. Owe oczy należały do wysokiego osobnika płci brzydszej, który z wyraźnym skrępowaniem na twarzy stał na środku mojego pokoju. Szkoda, że zdawał się być zawstydzony faktem, że go w nim przyłapałam, a nie tym, że w ogóle nie powinno go w nim być.
Staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem jak para kowbojów w samo południe.
Nie byłam jedynie pewna, które z nas pierwsze wyciągnie rewolwer i zada drugiemu śmiertelny cios.

- Chyba pomyliłem pokoje - odezwał się w końcu nieznajomy, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy, nie zadając sobie trudu, żeby w oscarowy sposób ukrywać zaskoczenie.

- A przypadkiem nie mieszkania? - zapytałam sarkastycznie, unosząc jedną brew i automatycznie przyjmując pozycję zamkniętą. Przez twarz chłopaka przemknął arogancki wyraz rozbawienia, ale ja nie do końca podzielałam jego zachwyt obecną sytuacją. Mijały kolejne minuty, a ja nie wiedziałam kim był i jak do ciężkiego licha znalazł się w moim mieszkaniu. Nic nie było w stanie okiełznać złośliwej Melisy, która już drapała mnie w przełyk, domagając się uwolnienia w postaci potoku błyskotliwych uwag, które zmieszają chłopaka z błotem.
Nic nie było w stanie go uratować, nawet najbardziej wyjątkowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
Był intruzem.
Intruzem na moim terenie, a ja po ostatnich wydarzeniach przestałam tolerować obcych ludzi, pojawiających się w moim życiu z czystego przypadku.

- Ty pewnie musisz być tą słynną Melisą. Ja mam na imię Bastian. - Wyciągnął energicznie dłoń w moją stronę, a ja byłam więcej, niż pewna, że mam najgłupszy wyraz twarzy, jaki kiedykolwiek mógł mnie prześladować w najgorszych koszmarach. Zamrożona absurdalnością sytuacji, nawet nie drgnęłam, wpatrując się w niego z rosnącym niedowierzaniem. Jego z pozoru uprzejmy, sympatyczny uśmiech wcale nie dodawał mi otuchy i poczucia bezpieczeństwa, które przecież powinnam czuć, znajdując się we własnym pokoju.
Dlaczego stałam tam bez celu, jak bożonarodzeniowe dekoracje w marcu, zamiast zadzwonić na policję?
Nie wiem.
Nie mam na to absolutnie żadnego wytłumaczenia, które nosiłoby chociaż znamiona logiki.
Podświadomie czułam, że to kolejny, chory zwrot akcji w moim życiu, o którym dowiedziałam się w standardowy sposób, czyli po fakcie.
Nikt, naprawdę nikt nie troszczył się o moje zdrowie psychiczne i poziom stresu, szalejący jak tornado w tak małym ciele.

- Wybacz, ale nic mi to nie mówi. W zaistniałej sytuacji daję ci trzydzieści sekund na pełną autoprezentację, zanim zadzwonię po wsparcie. Czas start - odparłam, odzyskując język w zaschniętych ustach. Nie spuszczałam wzroku z jego twarzy, usilnie ignorując jego wyciągniętą dłoń. Czułam się absurdalnie, zupełnie jak w pierwszy dzień mojego nowego życia w Barcelonie. Mimo sentymentu nie chciałam przeżywać tego od nowa.
Nie lubiłam zmian, a teoretyczna stabilność, która zapukała ostatnio do moich drzwi, była tym, czego naprawdę potrzebowałam. Ostatnią na liście rzeczy, które chcę znaleźć pod choinką był obcy chłopak w mojej świątyni samotności.
Zanim jeszcze otworzył usta, miałam w żołądku niemiłe uczucie, że John ma z tym coś wspólnego, więc kiedy wreszcie przemówił, nawet nie drgnęła mi powieka przy imieniu mojego chrzestnego.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz