29.

2.6K 93 11
                                    


Sceptyczna, nieomamiona jego urokiem i gotowa palnąć mnie w łeb, jeśli zapomnę, który pedał to hamulec - takiego kompana właśnie potrzebowałam.



Następnego dnia w Rezydencji Hendersonów panował istny chaos.
Apokaliptyczne opisy z Biblii były lekką katastrofą w porównaniu do tego, jak wyglądał nasz salon. Wszystko zostało wywrócone na lewą stronę, okręcone dwa razy wokół własnej osi i finalnie postawione do góry nogami.
Zatrzymałam się na przedostatnim schodku, czyli w bezpiecznej odległości od całego armagedonu, który rozgrywał się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie i obserwowałam z nieskrywanym niesmakiem jak John i Caroline biegali opętańczo, niemal na oślep wrzucając rzeczy do otwartych walizek. Kompletnie ich nie rozumiałam, ponieważ wczoraj widziałam te same walizki, spakowane i gotowe do podróży, a teraz brakowało tam chyba jedynie połowy wyposażenia z mieszkania. Bastian, korzystając z chwili, kiedy obydwoje odpowiedzialni za zamieszanie byli w innych pomieszczeniach, przedarł się do mojego punktu obserwacyjnego i z kubkiem cappuccino w dłoni oparł się o drugą poręcz.

- Nie jestem taki straszny, jak myślisz. - Chłopak mrugnął do mnie jasnym okiem i zaskakując mnie tak miłym gestem, wręczył mi kubek z ciepłym płynem, a sam z uśmiechem pobiegł po drugi do kuchni. Między porozrzucanymi przedmiotami wyglądał, jakby biegł po polu minowym, a nie po panelach, co jedynie przywołało na moją twarz szczerze rozbawiony wyraz.

- Przyznaj się, że zwyczajnie boisz się zostać ze mną sam na tak długi czas i dlatego próbujesz uśpić moją czujność - odparłam, jednak błysk w moim oku dał mu pewność do tego, że żartuję.
Albo i nie żartuję.
Ale na obecny moment Bastian nie musiał o tym wiedzieć.

- Ryzykowałem życiem, żeby przynieść ci kawę, a ty nadal wątpisz w moje zamiary? Co za dziewczyna - skwitował, pokręcił głową, udając niedowierzanie i upił spory łyk ze swojego kubka. Roześmiałam się, kiedy uniósł usta znad aromatycznej piany, która oblepiła jego nos i skórę wokół.

- Nie śmiej się ze mnie, tylko pij zanim będzie zimne - rzucił i zmarszczył brwi, po czym wytarł skórę nad wargami wierzchem dłoni, pokazując dobitnie, że jego wygląd nie robi na nim żadnego wrażenia. Był tak pewny siebie, że zupełnie nie obchodziło go, czy wygląda jak chodząca reklama bitej śmietany, czy supermodel.

- Czekam, żeby zobaczyć, czy nie umrzesz, skoro pierwszy spróbowałeś - odpowiedziałam luźno, jednak również się napiłam, ponieważ zapach kawy, wdzierający się do moich nozdrzy był niesamowicie kuszący, szczególnie przy tak chaotycznym poranku, jak ten dzisiejszy.
Musiałam przyznać, że było to najlepsze cappuccino, jakie piłam.
Idealna ilość cukru, kawy i spienionego mleka, wypełzającego za brzegi porcelanowego kubka.

- John, masz bilety? - Matka chłopaka właśnie usiadła na walizce, próbując ją dosunąć, a ja spojrzałam na to krytycznym okiem. Takie sztuczki może i wyglądają jak z hollywoodzkiego filmu, ale wcale nie działają. Oczywiście w przypadkach, kiedy naprawdę chcesz zakończyć pakowanie sukcesem, a nie po prostu wyjść na nieporadną sierotę.

- Też masz wrażenie, że oni nie lecą na wakacje, tylko na bezludną wyspę  na przynajmniej rok? - zwróciłam się do bruneta, który przytaknął, ze spokojem patrząc na kobietę. Wydawało się, że Bash również nie jest wielkim fanem wszystkich pomysłów swojej matki, co jedynie sprawiało, że ziarnko zaufania do jego osoby coraz szybciej kiełkowało w moim sercu.

- Nie, myślałem, że ty je wzięłaś - odkrzyknął z łazienki mężczyzna, a ja spojrzałam na zegarek. Jeśli za góra piętnaście minut stąd nie wyjdą, to będą chyba iść na piechotę na te swoje Malediwy.
Chyba, że John ukrywał przede mną również prywatny odrzutowiec, ale mimo wszystko o taką zdradę go nie podejrzewałam.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz