16.2

4.4K 129 61
                                    


Obecna sytuacja pokazywała, że oficjalnie weszliśmy z rodzicami na wojenną ścieżkę, a jak wiadomo, w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.  


Ostatnie sekundy wakacji uciekały mi przez palce, kiedy nie mogąc zasnąć, wpatrywałam się w cyferki na wyświetlaczu telefonu, błagającego o podłączenie do ładowarki.
Pragnął snu i odpoczynku, zupełnie jak ja, ale było coś, co nie pozwalało nam na utonięcie w tej bezkresnej przyjemności.
Nie byłam do końca pewna, czy to strach przed pierwszym dniem, czy płytka chęć akceptacji przez rówieśników, ale ściskało mi wszystkie kiszki na myśl o porannej konfrontacji z rzeczywistością.
Poranek nadszedł dość niespodziewanie, bo w okolicach pierwszej straciłam kontrolę nad swoimi powiekami i padłam na poduszki niczym bokser po brutalnym nokaucie.

- Melisa! Zaspaliśmy! - darł się mężczyzna już ze schodów, a po chwili do swojego repertuaru dołączył walenie pięściami w moje drzwi. Niechętnie ściągnęłam kołdrę z poczochranej głowy i podniosłam się do czegoś co przypominało koślawy pion. Zupełnie jakby jakiś pierwszak narysował kreskę bez linijki. - Obiecałem sobie, że będę odpowiedzialny, więc z łaski swojej współpracuj. - Rzucił we mnie pierwszą koszulką, która wpadła mu ręce, a skończyła zwisając niemrawo z lewej strony mojej głowy. Nawet nie prychnęłam, bo moje włosy były w tak opłakanym stanie, że ta dodatkowa ozdoba nie zrobiła im absolutnie żadnej różnicy. 

- Idę, już idę - wymamrotałam, w jedną rękę łapiąc resztę garderoby, którą zamierzałam na siebie założyć w najmniej ślimaczym tempie, a drugą odpinając telefon od ładowarki. Wyrzuciłam Johna za drzwi, argumentując to nadmierną presją, którą na mnie wywierał i uniemożliwiał przez to znalezienie wszystkich, potrzebnych mi dzisiaj książek. Kiedy trzaskanie kuchennymi szafkami stało się na tyle głośne, że słyszałam je w swoim pokoju, zeszłam na dół, kończąc z odwlekaniem momentu opuszczenia domu, który do tej pory tak skrupulatnie wcielałam w życie.

- Ileż można na ciebie czekać, kobieto? - jęknął znudzony, stojąc oparty plecami o ścianę w holu i obracając leniwie w palcach kluczyki od samochodu.

- Na kobietę zawsze się czeka, John - odparłam, wyciągając leniwie miskę z górnej szafki. Już sięgałam po mleko, kiedy przerwało mi donośne fuknięcie, które nie mogło oznaczać niczego innego, jak tylko jawnego sprzeciwu. - O moją edukację dbasz, a o zdrowe odżywianie to już nie łaska? - uniosłam brwi, odwracając się w jego stronę i machając mu torbą z płatkami musli.

- Zjesz po drodze - zakomunikował, patrząc na zegarek i nerwowo potupując butem, a kiedy zdawałam się mu nie dowierzać, podszedł i bezceremonialnie zabrał mi chrupki, które miały za moment utonąć w gorącym mleku.
Ojciec roku.
Westchnęłam ciężko, czując jak żołądek mimo stresu i tak domaga się niezwłocznego nakarmienia, ale widząc, że nie wygram, bo John był już za progiem razem z moim na wpół gotowym posiłkiem, ruszyłam posłusznie za nim do samochodu. Machał rękami zupełnie jak ci śmieszni panowie na lotnisku, którzy pokazują samolotom jak mają wylądować i pewnie rozbawiłoby mnie to o wiele bardziej, gdyby nie jego wyraz twarzy, wskazujący, że jest jedynie o krok od szaleństwa.

- A drugie śniadanie? - zapytałam niewinnie, kiedy wepchnął mi w objęcia szeleszczącą torbę, a sam zaczął zapinać pasy.

- Powinno ci starczyć do kolacji - mruknął,  odpalając silnik, który z wdzięcznym pomrukiem zakomunikował gotowość do drogi. Skrzyżowałam dłonie na piersiach i chrząknęłam znacząco, a w moją stronę poszybował napchany banknotami portfel. Wyciągnęłam z niego potrzebną sumę i ani grosza więcej, żeby nie nadużywać dobroci chrzestnego, po czym odłożyłam go na samochodową półkę.
Mimochodem zerknęłam na zegarek, kiedy mijaliśmy Camp Nou, kolejny raz przejeżdżając na pomarańczowym świetle.
Pierwszy dzień w szkole, a ja pojawię się tam gwiazdorsko spóźniona.
Nie ma lepszej recepty, jak zacząć rok i narazić się przynajmniej dwudziestu osobom, które nie podzielają opinii, że jeśli ktoś jest z natury spóźnialski to przecież nic złego, bo natury nie powinno się poprawiać.
W Hiszpanii natura miała niewiele do powiedzenia, a świadczyły o tym nienormalnej długości kolejki do gabinetów medycyny estetycznej.
Nie oglądając się na Johna, zostawiając torbę z musli na skórzanym siedzeniu i ignorując burczący żołądek, wyskoczyłam z auta, kiedy tylko wystarczająco zwolniło i pognałam w stronę wejścia, a nie miało to absolutnie nic wspólnego z euforią na myśl o kolejnym, nowym początku.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz